Hej! Chwilę mnie nie było, ale miałem niewiele czasu. Dzisiaj powiem o tym, co wydarzyło się 18 marca - po wrażeniach z północnej części Jordanii wyruszyliśmy na południe - nad Morze Martwe.
Trasa wiodła długimi serpentynami, a gdy wreszcie stanąłem na wysokości -400 m, od razu poczułem się lepiej!
Oto Morze Martwe - wschodni brzeg. Po prawej spacerujący Arab ;-).
Przy okazji,
po 45 min. kąpieli w MM, strasznie swędziały mnie nogi; tak napuchły, że... ;-(
Po Morzu Martwym pojechaliśmy dalej - do Akaby (następnego dnia mieliśmy być w Egipcie). Kwiatki - na środku pustyni, totalne... nie powiem co.
Nasz autokar - zrobiliśmy nim 1000 km ;-D.
Do Akaby dojechaliśmy koło 16.30. Zaraz wyszliśmy się przespacerować - zobaczyliśmy parę fajnych rzeczy ;-).
Meczet. Akaba jest piękną miejscowością, ale hotel był paskudny: różowe ściany, pokój na 5 piętrze, 1 okno zamurowane, a drugie wychodziło na mur ;-///. Jedzenie też beznadziejnej jakości. Brrr....
"Aleja Palmowa" - pod palącym słońcem (to był 18 marca). W tle minaret meczetu.
Jakaś knajpa - "Grill Morza Czerwonego". Dość ładna.
Słońce zachodzi nad Morzem Czerwonym - a właściwie to za morzem - nad Egiptem, bo drugi brzeg jest egipski (a w bok jest 8 km wybrzeża Izraela, bardzo to mądre ;-/).
Nadbrzeże Akaby - takie plaże bardzo lubię - nie ma tylu ludzi co w Polsce, ładnie, czysto i w ogóle... OK. W sensie: OK jest w Akabie :-)
Ostatnie, 9. zdjęcie - niestety, wypadam dość skąpo na tym ;-/. Nie wiem, co to jest ;-))).
Podsumowując: czy warto jechać nad Morze Martwe i do Akaby? Jak najbardziej!
Pod warunkiem: nad MM warto spędzić ok. 2 godzin, a w Akabie góra 2 dni. Wczasy - to nie mój klimat. Trzeba coś zobaczyć ;-).
S.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz