Beskid Wyspowy to chyba najczęściej odwiedzane przeze mnie pasmo górskie (poza Tatrami). Od kiedy zacząłem jeździć w te ostatnie, inne polskie góry trochę zeszły na dalszy plan. Po prostu nie jest mi w nie po drodze. A raczej: nie było. Aż do końcówki listopada, kiedy wyskoczyło okno pogodowe. Szybka analiza sytuacji - czwartek 29 listopada był jedynym dniem, w którym mogłem się wyrwać z Krakowa. Ale dla odmiany nie w Tatry - a właśnie w Beskid Wyspowy (w którym ostatni raz byłem w marcu, na Łopieniu). Zwłaszcza, że końcówka listopada to górska zima - a zimą przerzucam się z Tatr w Beskidy i inne pagóry :-D