7 września 2014
Parę miesięcy temu wybraliśmy się na jednodniowy wyjazd w góry. Naszym celem było tym razem zdobycie Babiej Góry. Pomysł na wypad powstał bardzo szybko - dzień wcześniej, po 3 minutach rozmowy przez telefon z Tatą zapadła decyzja: Babia Góra.
Wyruszamy z Krakowa o 7 rano i jedziemy bez większych emocji aż do przełęczy Krowiarki koło Zawoi (byliśmy mniej więcej o 9.30). Dopiero na Krowiarkach zaczynamy iść w kierunku szczytu; najpierw jednak trzeba kupujemy bilety wstępu do parku narodowego... eh, 5 zł/osoba... :/
Wybieramy czerwony szlak, który ma nas zaprowadzić na szczyt Babiej - pierwsza część trasy jest dość nudna, bo idziemy zalesionym, stromym zboczem przez jakieś 1,5 godziny - wkurzająco i tyle, ale dochodzimy w końcu na Sokolicę (robiąc sobie niewielki odpoczynek). Później idziemy przez szczyty o wdzięcznych nazwach Kępa i Gówniak (robiąc sporo zdjęć, do których niestety nie mam na chwilę obecną dostępu).
Tak czy inaczej, pomiędzy Gówniakiem a głównym wierzchołkiem rozciąga się najładniejszy fragment trasy (wysokogórskie łąki, połoniny) i wygląda to naprawdę ładnie - jest też parę skałek, na których można usiąść.
Wreszcie, około godziny 12.30 osiągamy najwyższy, graniczny szczyt Babiej Góry - Diablak (1725 m.n.p.m) i przechodzimy na Słowację:
Na szczycie rzucam hasło, żeby zejść do słowackiej wioski i stopem dostać się na Krowiarki, ale koniec końców ten pomysł upada (jest to ok. 40 km), więc pozostaje nam zejść do Zawoi.
Idziemy w dół, szlak (który zmienia swój kolor na zielony i niebieski) jest w zasadzie graniczny. Zaczyna padać deszcz, a mnie dzwonić telefon (przy okazji, od kamieni na szlaku bez przerwy wykrzywiam sobie stopy) ;)
Po jakichś 30-40 minutach jesteśmy na przełęczy o nazwie Brona, skąd kierujemy się na Markowe Szczawiny (strome, mokre, dość męczące, kamieniste zejście) - na Markowych jesteśmy po jakichś 20 minutach. (tu już nie pada)
Przy schronisku zastaje nas niespodzianka - niebieski szlak w kierunku Krowiarek jest zamknięty. Rozważamy udanie się nim, ale dochodzimy do wniosku, że nie będziemy łamać przepisów i idziemy zielonym szlakiem - po jakichś 3 kilometrach (robi się godzina 15.30) dochodzimy do bramy parku narodowego (muzeum przyrodnicze w Zawoi - bezskutecznie próbuję łapać stopa). Idziemy kolejne 3 kilometry do ronda (droga 957) i przystanku autobusowego.
Mamy szczęście, bo już po chwili jedzie autobus... do Zawoi (Krowiarki leżą dalej niż końcowy przystanek, ale namawiamy kierowcę - w końcu przełęcz to jeszcze Zawoja). Za 2,5 zł/osoba dojeżdżamy wygodnie prawie pod sam samochód. Jest godzina 17. Wsiadamy do samochodu i wracamy do Krakowa.
Całe wychodzenie na szczyt (i schodzenie z niego) zajęło nam około 7-8 godzin, a zrobiliśmy na nogach ok. 15 km (nie muszę chyba dodawać, że następnego dnia miałem kłopoty z ruszaniem się). ;)
S.
Aż mnie natchnąłeś, by jakiś wpis z gór skombinować;) Kiedy ostatnio byłem na Babiej 5 lat temu, to było ogromne morze chmur i tylko Tatry się wydzierały ponad to. Jak w niebie...
OdpowiedzUsuńCzekam w takim razie - każde góry są piękne, byle nie były czymś a la Zakopane ;)
Usuń