Od kiedy ostatni raz zszedłem z gór - konkretnie to z Łysicy w sylwestra (relacja in progress) - ciągle się nie składało na kolejny wyjazd. A to mi się nie chciało, a to zła pogoda / lawinowa czwórka, a to nauka (!). W skrócie: prawie całą zimę spędziłem na przysłowiowej sofie. Tymczasem warunki w niższych partiach zrobiły się wiosnopodobne - więc wygrzebałem z pamięci stare plany z listy "do zrobienia w zimie" (czyt. kiedy na górze jest jeszcze śnieg - w lecie nie ma na to czasu).
Na początku wcale nie zamierzałem jechać do Zakopanego. Plan był na Turbacz - ale po wysiadce w Nowym Targu okazuje się, że mam 40 minut czekania na busa. Wybór między czekaniem a jazdą do Zakopca jest dość prosty i godzinę później jadę już w następnym busie w stronę... Chochołowskiej. Wysiadam w Kirach (obstawiam armagedon w Chochołowskiej), wybieram zielony szlak. Brzmi jak wejście do Kościeliskiej. Mam nawet przez chwilę taki pomysł, ale skręcam w przeciwną stronę. Czytaj - na Butorowy Wierch. (więc właściwie tytuł posta powinien brzmieć: "Krokusy na Podhalu", bo Butorowy, tak jak Gubałówka, w Tatrach bynajmniej nie leży)
Szlak na początku to po prostu ulica. Nuda. Ale jakieś 15 minut od wyjścia z Kir już mam pierwsze zdjęcia krokusów (!) - chyba rekord. I co najlepsze, nie ma w ogóle ludzi:
Po godzinie podchodzenia (uroki robienia nienormalnej ilości zdjęć) asfalt się kończy. I jednocześnie spoglądam do tyłu - odsłania się panorama połowy Tatr. Robię kolejne 1000500100900 zdjęć i porzucam asfaltówkę (na rzecz błota). To ostatnie zmienia się zaraz w wąską ścieżkę między krokusami. Idę przez sam środek fioletowego pola - ludzi w dalszym ciągu brak (nie mówiąc już o taśmach odgradzających najładniejsze miejsca). Chociaż uważam, że krokusy są lekko przereklamowane (widziałem w górach już sporo ładniejszych rzeczy :-D ), to jednak zawsze dodają klimatu*.
* - nie dotyczy spędów w Chochołowskiej, gdzie jest człowiek na człowieku, a kolejka do kasy jest większa niż w majówkę w Medyce ;-)
Krokusowy odcinek kończy się tak szybko, jak się zaczął - i wchodzę w las. Tu dla odmiany warunki zimowe - w dalszym ciągu leży śnieg. Szczyt osiągam po jakichś 10 minutach. Nigdy wcześniej (!) tu nie byłem, więc teraz przynajmniej "odkrywam" coś nowego. Górka jak górka - wierzchołek jest w większości zalesiony, stoi parę domów na krzyż i jest górna stacja krzesełka (dzisiaj na głucho zamknięte). 1160 metrów nad poziomem morza zdobyte!
Od Butorowego zaczynam już powoli schodzenie granią Gubałówki :-D (btw. jakkolwiek by to śmiesznie nie brzmiało - Gubałówka jest pewnego rodzaju granią). I pojawiają się pierwsi ludzie od momentu wyjścia z Kir. Bez większych emocji docieram do właściwej Gubałówki - na której już widać, że sezon się rozkręca. Biegające dzieci, stoiska z pamiątkami i - zwłaszcza w stosunku do Butorowego - tłok (chociaż, jak na Gubałówkę, i tak jest dość spokojnie) powodują moje lekkie zdegustowanie ;-) i po kilku szybkich sesjach zdjęciowych oddalam się.
Zejście z Gubałówki jest już przyjemniejsze. Chociaż mam pomysł pójścia prosto na Poronin, to jednak skręcam i idę tym samym szlakiem, na którym byliśmy na spotkaniu bloGÓRsfery - niebieskim do Zakopca. Jak łatwo się domyślić - strzał w dziesiątkę ;-) znowu nikogo nie ma, warunki są wiosenne (na dole termometr wskazuje +18), a atmosfera wręcz zachęca do uskuteczniania chilloutu. Nie ma czasu, trzeba zbiegać na dół - Szwagropol nie będzie czekać :-D
Butorowy Wierch bardzo pozytywnie zaskakuje! Ilością ludzi i krokusów :-D a poza tym można go uznać również za stosunkowo urokliwe miejsce, pozbawione komercji i hałasu znanego z Zakopca. Poza tym szlak jest dość krótki - ok. 11 kilometrów (z Kir do Zakopca), na lajcie do przejścia w 3,5 - 4 godziny. A jakby to było komuś za długo - zawsze można skorzystać z kolejki na Gubałówkę ;-)
Mam wrażenie, że chyba nigdy nie uda mi się odwiedzić Tatr w czasie kwitnienia krokusów. Aczkolwiek nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo zwykle krokusy mogę podziwiać wiosną na Bałkanach. Więc nie będę mocno narzekać ;)
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej nie masz ludzi :-D
UsuńUwielbiam krokusy! Ja sama podziwiałam je kiedyś na Słowacji. Cudny widok, jak na hali rozpościera sie fioletowy kobierzec...
OdpowiedzUsuńteż to lubię! Chociaż taki szał, jak jest w PL - moim zdaniem jest mocno przesadzony :-D
UsuńTyle słyszałem o krokusach w Dolinie Chochołowskiej, że w końcu muszę tam się wybrać :)
OdpowiedzUsuńja też - i do tej pory nie dotarłem do Chochołowskiej w czasie kwitnienia :-D na Butorowym / w Olczyskiej jakoś mniej ludzi :-D
UsuńKrokusy nadal są na mojej liście rzeczy do zobaczenia. Wciąż się nie składa. A muszę przyznać, że nie lubię tego czasu, gdy na szlakach więcej ludzi niż krokusów. Tłumy to nie jest to co lubię najbardziej.
OdpowiedzUsuńzawsze można jechać na wschód słońca. Albo nie ograniczać się do Chochołowskiej - jest sporo fajniejszych miejsc w polskich górach, gdzie też są krokusy. (a na Słowacji to już w ogóle ponoć jest super)
UsuńJa również wolę szlaki bez turystow. Chociaż otoczenie szarawe po zimie jeszcze nie jest tak urokliwe jak wiosną. Na szczęście krokusy rekompensują:) pozdr, Asia
OdpowiedzUsuńchociaż tyle ;-) z drugiej strony wiosna w górach zaczyna się zwykle w czerwcu, tyle czekać to byłby grzech śmiertelny :-D
Usuń