Dokładnie na ten dzień wyskoczyło okno pogodowe. Wybór między pojechaniem w jakieś góry, a siedzeniem na przysłowiowej sofie był dość prosty - i przed południem jechaliśmy już (z Mamą) w stronę gór. Wypadło na Beskid Wyspowy, jedno z fajniejszych pasm w okolicach Krakowa (i chyba jedyny Beskid, gdzie mam odwiedzone kilka znaczniejszych górek :-D ), konkretnie na Mogielicę.
Kiedy wysiedliśmy z auta na parkingu, nastąpiła szybka zmiana planów. Zamiast na Mogielicę, idziemy na Łopień (na którym byliśmy już zresztą rok temu, tyle że w zimie). Po początkowym fragmencie leśnej ścieżki, skręcamy na szeroką, szutrową drogę. Wygląda zupełnie inaczej, niż ubiegłoroczny szlak - ale idziemy. Grunt, że jest do góry ;-)
Po dobrych 40 minutach droga zaczyna sprowadzać w dół. Halo halo, tak się nie bawimy - więc zaraz ją porzucamy i skręcamy w coś na kształt ścieżki. Wygląda, jakby ktoś nią nie chodził z 10 lat - ale jest, i co najważniejsze, prowadzi ciągle do góry. Do czasu - kiedy teren wypłaszcza się zupełnie i robi się wręcz bagnisty - w pewnym momencie prawie ładuję się w bajoro żuru :-D mniej więcej w tych okolicach za drzewami widać coś w stylu leśniczówki - oczywiście tam podchodzę. Mapa pokazuje, że jesteśmy mniej więcej na wysokości wierzchołka.
Leśniczówka okazuje się być domkiem koła łowieckiego z Tymbarku połączonym z kapliczką (btw. dobra miejscówka - pomimo weekendu majowego i lampy nikogo oprócz nas nie ma. W sporej części polskich gór rzecz nie do pomyślenia). Ale - co w sumie dla nas ważniejsze - wreszcie jest oficjalny szlak. Zamiast nim iść, rzucamy plecaki na kamienny stół i robimy popas. "No, teraz to już lajty" - myślę sobie.
Lajtowość czarnego szlaku (który wygląda jak autostrada) kończy się 200 metrów dalej. W normalnych warunkach (czyt. nie po ulewach przez ostatnie 4 dni) prawdopodobnie w ogóle nie zwróciłbym na niego uwagi. Tzn. dalej jest płasko... ale teraz momentami nie da się przejść - bajoro jest na całą szerokość szlaku. Chrzanimy grzeczne poruszanie się po ścieżce i idziemy - dzisiaj po raz drugi - offroadem po krzakach. Na szlak wracamy po kolejnych kilkuset metrach, jest już względnie sucho (później doczytałem, że niedaleko ścieżki jest torfowisko).
Dobijamy do polany z bliżej niezidentyfikowaną wieżą. Pamiętałem, że na górze jest polana - ale ta jest jakby mała (jak się potem okazało - ta i kolejne polany kiedyś stanowiły jedną całość). Nie ma w ogóle ludzi (i gdyby nie to, że minęliśmy przed chwilą kilka quadów, można by było pomyśleć, że jesteśmy sami na całej górze). Nie zatrzymujemy się specjalnie, tylko na krótką sesję zdjęciową - bo co by nie powiedzieć, miejsce jest fajne :-D wchodzimy znowu do lasu i nie mija 10 minut, jak natrafiamy na następną polanę - większą od tej pierwszej, ale jednak mniej klimatyczną (szlakiem z dołu dochodzi parę osób).
Ścieżka idzie znowu do góry. Tym razem to już właściwy szczyt (z polaną Jaworze). Na razie nie idziemy na sam wierzchołek, tylko na... kolejną polankę :-D o wdzięcznej nazwie Widny Zrąbek. I w sumie całkiem uzasadnionej - bo to chyba najbardziej widokowe miejsce (a "Widokowy Zrąbek" brzmiałoby głupio) na całej górze. Poza widokami jest tam tylko krzyż i kilka ławeczek. Ale... panorama z tego miejsca została moim najlepszym zdjęciem z 2018 roku! Głównie dlatego, że bardzo pozytywnie się zaskoczyłem; jak na górę tej wysokości jest super! No i widać z niej pół Wyspowego :-D [to stamtąd jest tytułowe zdjęcie]
Widoki są świetne (szczególnie jak na Wyspowy), można byłoby tu siedzieć godzinami - ale wiatr prawie nas zdmuchuje, więc po 10 minutach grzecznie wracamy na polanę, zaliczamy najwyższy punkt (kolejna kapliczka - Wyspowy kapliczkami stoi :-D ) - i zaczynamy odwrót. Tym razem już dla odmiany oficjalnym szlakiem - tutaj już bez większych emocji dobijamy na dół po chwili.
Wcale nie żałuję olania Mogielicy i wybrania zamiast niej Łopienia. Na szlaku spotkaliśmy 10 osób (w samym środku majówki). Szczyt idealny na rozruch albo na restowy dzień w Wyspowym. Ew. na leniwy weekend, kiedy jest pogoda żyleta - i dla przyzwoitości wypadałoby się ruszyć gdzieś z Krakowa ;-) (z którego jest tylko 65 km)
Może zainteresować Cię też:
Leśniczówka okazuje się być domkiem koła łowieckiego z Tymbarku połączonym z kapliczką (btw. dobra miejscówka - pomimo weekendu majowego i lampy nikogo oprócz nas nie ma. W sporej części polskich gór rzecz nie do pomyślenia). Ale - co w sumie dla nas ważniejsze - wreszcie jest oficjalny szlak. Zamiast nim iść, rzucamy plecaki na kamienny stół i robimy popas. "No, teraz to już lajty" - myślę sobie.
Lajtowość czarnego szlaku (który wygląda jak autostrada) kończy się 200 metrów dalej. W normalnych warunkach (czyt. nie po ulewach przez ostatnie 4 dni) prawdopodobnie w ogóle nie zwróciłbym na niego uwagi. Tzn. dalej jest płasko... ale teraz momentami nie da się przejść - bajoro jest na całą szerokość szlaku. Chrzanimy grzeczne poruszanie się po ścieżce i idziemy - dzisiaj po raz drugi - offroadem po krzakach. Na szlak wracamy po kolejnych kilkuset metrach, jest już względnie sucho (później doczytałem, że niedaleko ścieżki jest torfowisko).
Dobijamy do polany z bliżej niezidentyfikowaną wieżą. Pamiętałem, że na górze jest polana - ale ta jest jakby mała (jak się potem okazało - ta i kolejne polany kiedyś stanowiły jedną całość). Nie ma w ogóle ludzi (i gdyby nie to, że minęliśmy przed chwilą kilka quadów, można by było pomyśleć, że jesteśmy sami na całej górze). Nie zatrzymujemy się specjalnie, tylko na krótką sesję zdjęciową - bo co by nie powiedzieć, miejsce jest fajne :-D wchodzimy znowu do lasu i nie mija 10 minut, jak natrafiamy na następną polanę - większą od tej pierwszej, ale jednak mniej klimatyczną (szlakiem z dołu dochodzi parę osób).
Ścieżka idzie znowu do góry. Tym razem to już właściwy szczyt (z polaną Jaworze). Na razie nie idziemy na sam wierzchołek, tylko na... kolejną polankę :-D o wdzięcznej nazwie Widny Zrąbek. I w sumie całkiem uzasadnionej - bo to chyba najbardziej widokowe miejsce (a "Widokowy Zrąbek" brzmiałoby głupio) na całej górze. Poza widokami jest tam tylko krzyż i kilka ławeczek. Ale... panorama z tego miejsca została moim najlepszym zdjęciem z 2018 roku! Głównie dlatego, że bardzo pozytywnie się zaskoczyłem; jak na górę tej wysokości jest super! No i widać z niej pół Wyspowego :-D [to stamtąd jest tytułowe zdjęcie]
Widoki są świetne (szczególnie jak na Wyspowy), można byłoby tu siedzieć godzinami - ale wiatr prawie nas zdmuchuje, więc po 10 minutach grzecznie wracamy na polanę, zaliczamy najwyższy punkt (kolejna kapliczka - Wyspowy kapliczkami stoi :-D ) - i zaczynamy odwrót. Tym razem już dla odmiany oficjalnym szlakiem - tutaj już bez większych emocji dobijamy na dół po chwili.
Wcale nie żałuję olania Mogielicy i wybrania zamiast niej Łopienia. Na szlaku spotkaliśmy 10 osób (w samym środku majówki). Szczyt idealny na rozruch albo na restowy dzień w Wyspowym. Ew. na leniwy weekend, kiedy jest pogoda żyleta - i dla przyzwoitości wypadałoby się ruszyć gdzieś z Krakowa ;-) (z którego jest tylko 65 km)
Może zainteresować Cię też:
Beskidy (i ich okolice!) staram się odwiedzać dosyć często - to jedne z moich ulubionych gór. Wybierasz się w nie? Przeczytaj moje beskidzkie teksty. A jeśli chcesz dowiadywać się na bieżąco o moich podróżach (również górskich) i o tym, co u mnie słychać - dołącz do grona czytelników na FB (https://www.facebook.com/zamiedzaidalej).
Spadłeś mi z nieba tym postem, cieszę się, że poznałam Twojego bloga, bo nie znałam tych rejonów górskich, bałam się o brak kondycji, że nie dam rady bp dopiero to początek mojej przygody z trekkingiem, no i jest szansa, że w najbliższy weekend wyruszę na Łopień�� muszę odkopać termos!
OdpowiedzUsuńDziękuję! :-D Łopień to w sumie taka dość lajtowa górka - idealna właśnie na początek jakichkolwiek trekkingów ;-)
Usuń