Od tygodnia jestem żywym przykładem na to, że nie trzeba wydać milionów monet na wyjazd do Europy Północnej. Nawet do Norwegii, gdzie wszystko jest 2-3 razy droższe (jak się okazuje, nie wszystko, ale o tym później) od tego, co w Polsce. Niby zachód / północ, niby ceny z kosmosu, ale widzę po sobie, że Norwegia wcale nie musi być AŻ TAK droga - jeden dzień w Norwegii wyniósł mnie 120 polskich nowych złotych (słownie: sto dwadzieścia) :-D
Jest jedna rzecz, która jest tania jak barszcz, jeśli chodzi o Norwegię. A dokładniej to połączenia lotnicze tanimi liniami między Polską a Norwegią. Jest ich pełno - nie jest trudno znaleźć taki układ, żeby dało się obrócić w jeden dzień (szczególnie, jeśli bierze się pod uwagę kilka lotnisk), szczególnie na lotnisko Oslo Torp. Tak było też w moim przypadku. Wylot o 6.10 z Katowic, powrót na 17.50 do Krakowa. Koszt biletów: 78 zł (bilety z samym podręcznym) - i to w weekend (!). Zabookowane 2 miesiące wcześniej.
Pozostawała jeszcze kwestia dotarcia z Krakowa na lotnisko w Katowicach - co też przecież darmowe nie jest. Z Krakowa kursują bezpośrednie busy [koszt: 44 zł w jedną stronę, wyjazd o 2.30] i do niedawna była to najsensowniejsza opcja dojazdu (zwłaszcza na lot o tak barbarzyńskiej porze, jak 6 rano).
Ale - od listopada 2018 istnieje trochę tańsza opcja (aczkolwiek nieco mniej komfortowa, bo wymaga przejścia pomiędzy dworcem autobusowym a kolejowym w Katowicach), konkretnie to przejazd z przesiadką. Najpierw autobusem z Krakowa do Katowic (ok. 15 zł), a potem spod dworca kolejowego w Katowicach jedzie linia lotniskowa AP2 [koszt biletu: 14 zł normalny, 7 zł ulgowy - kupuje się w automacie biletowym], kursuje co godzinę (w nocy trochę rzadziej), dystans między dworcem a lotniskiem w Pyrzowicach pokonuje w 50-55 minut.
Na lotnisku w Katowicach melduję się o 5 rano. Ciemno i chłodno. Spora kolejka do security dość szybko się przesuwa - całość zajmuje mi coś koło 20-25 minut. Katowickie lotnisko już znam (z niego startowałem po raz pierwszy - 7 lat temu do Egiptu), wylatujemy o czasie. I pierwszy raz od roku system przydzielił mi miejsce przy oknie :-D w samolocie prawie sami Polacy, przelot mija bez większych przygód - poza tym, że akurat tak się składa, że przez większość lotu mam widok wprost na wschodzące słońce [w Norwegii o tej porze roku wschód jest o godzinę później]. Kiedy rozpoczynamy podchodzenie do lądowania, nurkujemy w chmury. Na dole inny świat - szaro, deszczowo, pochmurno - i przede wszystkim ZIMNO. Szczerze powiedziawszy, nie chce mi się specjalnie wychodzić z samolotu (zwłaszcza zważywszy na to, że spałem dzisiaj 2 godziny).
Chociaż lotnisko jest oznaczone jako "Oslo-Sandefjord-Torp", to do stolicy Norwegii jest stąd ponad 100 kilometrów, więc raczej odpada - po pierwsze z uwagi na czas, po drugie - koszt biletu (w jedną stronę pociągiem wyniósłby prawie tyle, ile bilet lotniczy w dwie. [dla mnie - jako "dziecka" (:-D ) 145 NOK (61 zł)]. Więc plan jest na drugą część nazwy lotniska - bo w odróżnieniu od Oslo, Sandefjord jest osiągalne z lotniska nawet na piechotę.
Leje i jest zimno, więc korzystam z opcji podwózki busem. Na tym lotnisku funkcjonują darmowe skomunikowane z pociągami (do Sandefjord jedzie się pociągiem w stronę Skien) shuttle busy, które co ok. 30 minut podwożą na stację kolejową Torp (2 km od portu lotniczego, w wiosce Rastad). Na miejscu okazuje się, że pociąg w kierunku Sandefjord jest opóźniony (podobno rzadkość w Norwegii). Nie chce mi się czekać w deszczu, idę piechotą :-D
Przejście ze stacji Torp do Sandefjord sprowadza się do napierania na wprost zwykłą, dość wąską asfaltową drogą między norweskimi domkami (utrzymane zwykle w odcieniach bordowego i białego (btw. chyba popularna kolorystyka we wszystkich krajach północnych - nawet na Łotwie było tego pełno)), polami i lasami. Specjalnie wybrałem taki termin - chociaż trafiłem na fatalną pogodę (do tego stopnia, że w poprzek drogi płynie strumień wody po kostki :-D ), to przynajmniej są kolory.
Pierwszy cel pojawia się po mniej więcej 50 minutach marszu, widać go z daleka - to niewysoka zielona górka (a właściwie to kurhan) o wdzięcznej nazwie Gokstadhaugen (kopiec Gokstad). I nie byłoby w niej nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że pod koniec XIX wieku w czasie przekopywania znaleziono w niej łódź (i to nie byle jaką, bo największą łódź, jaką kiedykolwiek wykopano w Norwegii!), w której blisko dziesięć stuleci wcześniej pochowano wodza miejscowych wikingów [którzy grasowali na tych terenach we wczesnym średniowieczu]. Co ciekawe, drewniana łódź, pomimo że była zakopana w ziemi przez 1000 lat, zachowała się w bardzo dobrym stanie (i dzisiaj jest w muzeum łodzi wikingów w Oslo). (na miejscu są tablice opowiadające więcej o historii tego miejsca. Zarówno w norweskiej, jak i w angielskiej wersji językowej)
Później kierunek Bjerggata (i jednocześnie centrum Sandefjord, bo zbliżam się w ten sposób do niego) - ale w międzyczasie moje ręce przestały współpracować [polecieć do Norwegii późną jesienią bez rękawiczek: brawo ja] - więc najbliższe 30 minut spędzam w markecie, szukając drugiego powodu, dla którego tu jestem - norweskiego sera Brunost (dosłownie: brązowy ser) ;-) (niestety nie ma - a przynajmniej nie taki, jaki chcę).
Bjerggata to dzielnica, którą wszyscy zachwalają - jako punkt obowiązkowy do zobaczenia w Sandefjord. Białe, staromodne, drewniane domki (swoją drogą to najstarsza zachowana część miasteczka - początek XIX wieku) w otoczeniu zieleni są dość klimatyczne i stylowe, dobrze pasują do charakteru uzdrowiskowego miasta (bo - w latach międzywojennych - miasteczko było słynnym na całą Norwegię uzdrowiskiem) na północy - i moim zdaniem przy okazji wizyty w Sandefjord warto się tam przejść. Ale prawdziwy highlight tego miejsca jest gdzie indziej.
Wzgórze Prestasen, bo to o nim mowa - najlepszy punkt widokowy na okolice miasta. Charakterystyczne skałki z ławką dają możliwość podziwiania panoramy całego Sandefjord wraz z dobrze widoczną i bardzo stąd bliską Bjerggatą, portem i... fiordem! Chociaż temu sandefjordzkiemu daleko do największych norweskich fiordów - to jednak sam w sobie jest dość malowniczy (aha, żeby było śmieszniej - w sensie geograficznym w Sandefjord nie ma fiordu, bo po norwesku słowo "fjord" oznacza nie tylko fiord jako taki, ale każdą wąską, długą zatokę). Poza wspomnianym punktem widokowym na wzgórzu jest też dość dziki park. I - co najważniejsze - pustki. Od początku wycieczki do tego momentu spotkałem może 3 osoby. Pomimo zimna siedzę tam chyba 40 minut i focę bez opamiętania. (to z tego miejsca jest tytułowe zdjęcie)
Ze wzgórza schodzę znów na Bjerggatę, a potem w stronę portu - zrobić zdjęcie z największym graffiti w tym mieście (napis "Sandefjord" nad parkingiem :-D ) i przespacerować się nad wodami Skagerrak - bo po raz pierwszy jestem nad Morzem Północnym. Rzut oka na ogromne, luksusowe promy kursujące stąd do szwedzkiego miasteczka Stromstad (bilet kosztuje podobno śmieszne pieniądze - parę euro w obie strony. Niestety z uwagi na kurczący się czas muszę zostawić to na następny pobyt), na zacumowane przy nabrzeżu łódki, które przywodzą na myśl polski Bałtyk sprzed 10 lat, pomnik o niemożliwej do wymówienia nazwie nazwie Hvalfangstmonumentet (po polsku brzmi dużo przystępniej, bo to po prostu pomnik wielorybników) otoczony przez ładną fontannę - i czas kierować się do centrum. (na park Midtasen, polecany w internetach, nie starczyło mi już czasu :( )
Centrum z premedytacją zostawiłem na koniec - bo wiedziałem, że ani nie jest duże, ani nie ma w nim nic specjalnie ciekawego. Nie nastawiałem się na nic nadzwyczajnego. Właściwie nie wypowiem się ani na plus, ani na minus, bo ani nie jest szczególnie brzydkie, ani szczególnie ładne, ani też szczególnie zapadające w pamięć. Centrum jak centrum, moim zdaniem o wiele ciekawsze jest to, co znajduje się wokół niego. Na sam koniec - zostało mi jeszcze kilkanaście minut do pociągu - wpadam jak po ogień do REMA 1000 (norweska Biedronka :-D) i ostatecznie kupuję Brunost - wcale nie kosztujący aż takich milionów monet, jak się spodziewałem - bo wydaję na niego 48 NOK - 20 zł (za 500 g). [dementuję pogłoski, jakobym dostawał procent od sprzedaży. Tekst nie zawiera lokowania produktu ;-) ]
Stamtąd już bieg na stację - i zostaje mi jeszcze parę minut na zdjęcia. Kupowanie biletu (w automacie, nie ma tradycyjnych kas; można płacić zarówno gotówką, jak i kartą) przerywa mi przyjazd pociągu. Drzwi się zamykają, trwa sprawdzanie biletów (przynajmniej teoretycznie bilety sprawdzane są co stację) - kiedy dochodzi do mnie, facet tylko się uśmiecha i przechodzi dalej bez żadnego pytania o bilet - więc 21 NOK za przejazd zaoszczędzone (ale za to nie mam biletu z norweskiego pociągu :( ). Następna stacja to Torp, szybka przesiadka do busa i po 5 minutach jestem na lotnisku. Do wylotu ponad 1,5 h - więc w międzyczasie zwiedzam lotnisko - które samo w sobie jest raczej niewielkie, latają tutaj głównie tanie linie. Jest tu tak dużo Polaków, że część opisów oprócz norweskiego i angielskiego, jest też po polsku (w tym nawet testery perfum na bezcłówce są oznaczone po polsku jako "Własność Torp Duty Free"...). Nawet babka sprawdzająca mi kartę pokładową okazuje się Polką.
Lot powrotny (btw. to mój 20. raz w samolocie) mija bez żadnych zakłóceń. Znów pełno Polaków, mam środkowe miejsce - i to na skrzydle. Samolot Ryanaira [według flightradar24 ten sam, którym leciałem do Lwowa w grudniu 2018 - i rząd jest nawet ten sam :-D ] ląduje na Balicach 20 minut przed czasem. Tu dla odmiany lampa - w odróżnieniu od norweskiego zimna i chmur. 32. kraj dopisany do listy! A ja już wiem, że jeszcze na pewno wrócę na północ - być może już w przyszłym roku. Lofoty, Nordkapp, fiordy, Preikestolen, czy nawet rejs do Stromstad... trzeba będzie wziąć namiot :-D
Informacje praktyczne
- kolej w Norwegii jest dość droga. Osoby poniżej 18 roku życia i seniorzy powyżej 67 lat mają 50% zniżki, a studenci - 25%. Dzieciom poniżej 5 roku życia przysługuje 90% ulgi. Bilet normalny w jedną stronę na trasie Torp - Sandefjord (jedna stacja, 6 km, czas przejazdu: 4 min) kosztuje 42 NOK (18 zł), do kupienia przez internet, w automacie na lotnisku (płatność tylko kartą), na stacji Sandefjord (akceptowana zarówno gotówka, jak i karta) lub u konduktora (nie wiem, czy wtedy nie ma jakiejś dopłaty). Do Oslo [pociąg w kierunku Eidsvoll] bilet normalny kosztuje 290 NOK (122 zł) w jedną stronę.
- shuttle busy teoretycznie przeznaczone są dla osób, które jadą do/na stację kolejową, żeby wsiąść do pociągu - ale nie ma żadnego problemu z brakiem biletu, linia jest darmowa, przejazd trwa kilka minut (2 km).
- odległość z lotniska do przedmieści Sandefjord to ok. 6 km, ze stacji Torp - 4. Do centrum odpowiednio 8 i 6 (mniej więcej). Ze stacji na przedmieścia Sandefjord idzie się około godzinę (czas uwzględnia robienie zdjęć ;-) ).
- nie ma najmniejszego problemu z porozumiewaniem się po angielsku,
- większość rzeczy jest ok. 2 - 3 razy droższa, niż w Polsce,
- w Norwegii działa prawo zwane Allemansretten - polega to w skrócie na tym, że można rozbić namiot na dziko w niemal dowolnym miejscu (nawet na terenie prywatnym) - byle nikomu nie przeszkadzać, nie śmiecić i rozłożyć namiot co najmniej 150 metrów od najbliższych domów. Nie można rozpalać ognisk w lasach w okresie 15 IV - 15 IX. (Nie miałem okazji spania akurat tam w namiocie, ale podaję - bo to dobry patent na obniżenie kosztów)
- lotnisko Torp jest zamknięte w nocy (od północy do 4.15 rano),
- centrum to najmniej ciekawa część Sandefjord - w przypadku absolutnego braku czasu można je odpuścić, nie stracimy zbyt wiele. Jednocześnie leży po drodze np. ze stacji kolejowej do portu, więc np. gdy płyniemy do Stromstad w Szwecji, musimy przez nie przejść [jeśli jednak czas na to pozwala, sugeruję przejść przez Bjerggatę i wzgórze Prestasen]
- nie warto nastawiać się na zakup niczego specjalnie ciekawego na lotnisku, ceny na duty free są raczej wyższe, niż w Polsce,
- norwescy kierowcy jeżdżą bardzo ostrożnie, uważają na pieszych - spacer szosą nie jest raczej niczym niebezpiecznym.
Norwegię odwiedziłem po raz pierwszy w 2019 roku, w czasie wycieczki do Sandefjord, która była jednocześnie moją pierwszą wizytą w Skandynawii. Wybierasz się tam? Przeczytaj moje norweskie teksty. A jeśli chcesz dowiadywać się o tym, co u mnie i o moich podróżach (nie tylko do Skandynawii), dołącz do grona fanów na FB! (fb.com/zamiedzaidalej). Będzie mi bardzo miło! :-D
Miło było powspominać�� Zakochałam się w Norwegii. W przyszłym roku planujemy ze znajomymi podróż z namiotami na norweskie fiordy. Mam nadzieję, że wszystko się uda. Pozdrawiam serdecznie ☺️
OdpowiedzUsuńFiordy (+ norweskie góry) to jedna z rzeczy, które mam na liście marzeń - może nawet też w przyszłym roku :-D Również pozdrawiam!
UsuńMi się marzy tak pochodzić po norweskich górach :)
OdpowiedzUsuńmnie też, zwłaszcza Galdhopiggen i Lofoty :D
UsuńNorwegia jeszcze przede mną. Marzę o polowaniu na zorzę!
OdpowiedzUsuńZorza to super rzecz, trzymam kciuki!
UsuńPrzerabiałem ten temat rok temu, gdy podróżowałem do Oslo, Tromso i na Spitsbergen. Norwegia jest pieruńsko droga, ale pewne koszta ograniczyć :)
OdpowiedzUsuńpotwierdzam bardzo, na miejscu jest po prostu drogo - niemniej jednak sam w sobie kraj jest fajny - a przynajmniej po 7 godzinach w pobytu taki się wydaje :D
UsuńTytuł jest trochę zwodniczy, bo powinien brzmieć: jak tanio pokręcić się wokół lotniska w Norwegii :P Wyjazd tego typu - tzn. tania linia samolotowa i coś w pobliżu to jest do wykonania prawie w każdym drogim kraju. Większa sztuka to jednak spędzić tam co najmniej weekend i odwiedzić za grosze stolicę...
OdpowiedzUsuńZ tego co pamiętam przejazd do Oslo tańszy jest autobusem, kolej w Norwegii rzeczywiście jest droga.
też coś mi się obiło o uszy, że jazda autobusem jest tańsza (chociaż niedużo - np. PKS Oslo kosztuje 270 NOK w jedną stronę wg cennika na ich stronie) - trzeba będzie następnym razem sprawdzić jakiś tani sposób na dotarcie do samego Oslo [ale już chyba wtedy wezmę ze sobą namiot :P ]
UsuńŁadnie opisane. Też wyskoczyliśmy do Norwegii w tym roku, ale na jego początku. Byliśmy w Oslo kilka dni i było interesująco.
OdpowiedzUsuńhaha, dzięki ;)
UsuńNo to uważaj, bo od takich pierwszych razów się zaczyna a potem człowiek chce tylko wracać i wracać!
OdpowiedzUsuń2 tygodnie po tej wycieczce planuję kolejny wyjazd - w kontekście maja / czerwca, już po maturach :-D
UsuńNorwegia tania nie jest, ale bardzo mnie kusi. Przede wszystkim piękno i surowość jej natury, fiordy, zorze. Mam nadzieję, że kiedyś się uda :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, Norwegia jest naprawdę fajna! I powinno być tam sporo kadrów na zdjęcia rodem z National Geographic ;-)
Usuń