Śpiący Rycerz, bohater pocztówek, góra z krzyżem, największy piorunochron w Tatrach, flagowy symbol Podhala, Zakopca, a nawet połowy Tatr (do spółki z MOKiem, Kasprowym i krokusami w Chochołowskiej), gra pierwsze skrzypce na jakichś 90% fot z Gubałówki. A do tego - święta góra ceprów...
Gdyby ktoś jeszcze rok temu zapytał mnie o najbliższe tatrzańskie plany, najpewniej usłyszałby litanię szczytów i przełęczy: Rohacze, Kamienista, Czerwone Wierchy, Świnica, Zawrat, Krzyżne, Szpiglas et cetera. Wszystko, na co wyjście jest - jak na Tatry - już dość konkretną wyrypą i wymaga poświęcenia co najmniej 7-8 godzin, bo kto by tam chodził na jakieś popierdółki typu Sarnia Skała czy inny Nosal/Kopieniec (chyba, że w zimie :-D).
Z Giewontem jest trochę inaczej, bo to ani nie taka popierdółka, jak bardzo nieodległa od niego Sarnia - zwłaszcza, że góruje nad Zakopcem potężną ścianą (która, zwłaszcza jak na polskie warunki robi spore wrażenie), ani też brzydki szczyt. Ale na wyżej wzmiankowanej liście się na pewno nie znajdował. Pomimo tego, że pamiętam, jak dostałem (chyba na komunię) przewodnik po Tatrach - z wypiekami na twarzy oglądałem zdjęcia - w tym te przedstawiające Giewont. (2010 - wtedy człowiek zachwycał się byle czym, nie chodził po górach i nawet droga na MOKO wydawała się fascynująca). Chociaż akurat Giewont sam w sobie to całkiem ładna góra - znam dużo brzydszych szczytów (jak chociażby Kasprowy) :-D [na zdjęciu to ten ostatni po prawej zielony szczyt, w połowie zacieniony]
W ubiegłym roku, w czasie schodzenia z Kopy Kondrackiej, byłem o krok od zdobycia Giewontu. Nie chciało mi się, w zamian wybrałem plażowanie na Kalatówkach (Relacja i foty do znalezienia tutaj). I nie zanosiło się na zdobycie jakiegokolwiek szczytu tatrzańskiego w tym sezonie - w 2019 trochę olałem góry (zwłaszcza w porównaniu do 2018). I w kalendarzu objawia się 14 października. Wolne, do tego w poniedziałek - nie ma mowy, takiej okazji nie przepuszczę!
Poza sezonem, jesienią, pogoda za sto milionów, a do tego w tygodniu - Giewont wydaje się oczywistym wyborem! Teraz kolejki na szczyt na pewno nie będzie (dla niewtajemniczonych: kolejki linowej na Giewont nie ma, w lecie jest natomiast codziennie kolejka - taka ludzka, jak do kibla w Murowańcu / granicy w Medyce) - taki układ może się długo nie powtórzyć. To nic, że w Zakopcu jestem dopiero o 12.00 - najwyżej z Hali Kondratowej zejdę po ciemku.
Pierwszy odcinek jest dość prosty i nudny - ale Kalatówki w jesiennej wersji prezentują się obłędnie! Strzelam foty jak opętany - więc dojście do schroniska zajmuje mi blisko 2 godziny. Sama Hala Kondratowa też jest dość fotogenicznym miejscem w mocno chilloutowych klimatach. Nie ma czasu na siedzenie - jest 14, słońce nie będzie czekać, chcę jeszcze złapać dobry warun na szczycie.
W pewnym momencie podejścia wyrasta przede mną góra - i to nie taka tam górka, jak na Sarniej, czy na Nosalu - ogromna, stroma góra zakończona siodłem przełęczy z malutkim szlakowskazem. Zegarek pokazuje 15.00 - what?? Mam tam dojść jeszcze przed zmrokiem? [btw. to miejsce nazywa się Piekiełko. przypadek? nie sądzę]
Czuję się prawie jak na znienawidzonym przeze mnie zielonym szlaku na Przełęcz pod Kopą - kiedy słońce wypalało mi mózg, a do końca było jeszcze daleko. Z tą różnicą, że teraz podejście jest w cieniu - na przełęcz dochodzę w 30 minut bez szczególnego wysiłku :-D
W pewnym momencie podejścia wyrasta przede mną góra - i to nie taka tam górka, jak na Sarniej, czy na Nosalu - ogromna, stroma góra zakończona siodłem przełęczy z malutkim szlakowskazem. Zegarek pokazuje 15.00 - what?? Mam tam dojść jeszcze przed zmrokiem? [btw. to miejsce nazywa się Piekiełko. przypadek? nie sądzę]
Czuję się prawie jak na znienawidzonym przeze mnie zielonym szlaku na Przełęcz pod Kopą - kiedy słońce wypalało mi mózg, a do końca było jeszcze daleko. Z tą różnicą, że teraz podejście jest w cieniu - na przełęcz dochodzę w 30 minut bez szczególnego wysiłku :-D
Stąd Giewont jest już bardzo blisko. Nie ma siły - muszę tam dzisiaj wyjść. W normalnej (czyt. letniej) sytuacji - wycieczka nie urwałaby mi głowy, d*py, ani niczego - ale jesienią, przy popołudniowym świetle, wszystko wygląda z 200 razy lepiej. Łańcuchy na szczyt nie są szczególnie trudne - poza tym, że podejście do nich przypomina posadzkę w pierwszej lepszej katedrze - skały są nieźle wypolerowane! [o bardziej szczegółowy opis pokuszę się w jednym z następnych postów]. A teraz - myślę, że najlepiej będzie, jak po prostu pokażę foty :-D
O 16.20 staję na szczycie - i mam go na wyłączność przez dobre 20 minut. Taka kombinacja: Giewont, pogoda żyleta i ani grama (!) śniegu nie zdarza się często :-D robię miliony zdjęć i - po przepisowej półgodzinie z najwyższą niechęcią zaczynam schodzić. Zejście jest nieco trudniejsze od wejścia - a główna trudność polega na wypolerowaniu skał tuż przy łańcuchach (aha, schodzenie skałami z dala od łańcuchów to średni pomysł, bo jest krucho i można pojechać. Już to sprawdziłem, Wy nie musicie).
Kondracka Przełęcz żegna mnie promieniami zachodzącego słońca (oczywiście obowiązkowa sesja - skoro i tak będę schodzić po ciemku, to chcę chociaż mieć zdjęcia z tatrzańskiego zachodu). Zaczyna się schodzenie. A właściwie - zbieganie. Zwłaszcza, że w pewnym momencie dostaję zawału - 5 metrów od ścieżki stoi... sarna (w pierwszej chwili myślałem, że to niedźwiedź...). Teraz mój mózg zaczyna dorysowywać pełno niedźwiedzi, na wszelki wypadek się nawet nie odwracam. Do schroniska na Hali Kondratowej dobijam w szarówce. Nawet się nie zatrzymuję, tylko w dalszym ciągu urządzam napieranie do Kuźnic - największa wada zachodów w górach: że potem jeszcze trzeba zejść po ciemku. W Kuźnicach jestem po 35 minutach - czyli łącznie zejście z przełęczy zajęło mi 1h 10 min, prawie 2x szybciej, niż czas mapowy. Strach przed niedźwiedziami jest niezłym przyspieszaczem :-D (teraz się śmieję, ale wtedy nie było mi szczególnie do śmiechu)
Giewont zdecydowanie przebił moje oczekiwania. Daleko mi do zakochania się w tej górce (i widokach z niej - są całkiem fajne, ale to jednak nie ta klasa, co np. Rysy czy nawet Kościelec), zwłaszcza, że letnie wejście zniechęciłoby mnie do Tatr na kilka długich tygodni/miesięcy. Ale... jesienią było prawie jak na Kościelcu (a pod względem światła - dużo lepiej) - czyt. zaje**iście :-D dawno nie miałem takiego warunu w górach! I dawno nie zrobiłem takich zdjęć :-D
Może zainteresować Cię też:
Od kilku lat chodzę po Tatrach. Głównie Wysokich - chociaż zdarza się, że zaniesie mnie też w Zachodnie ;) ale obie części mają dla mnie swój urok. Lubię te góry (zresztą tak jak każde inne!) - zajrzyj tutaj, żeby przeczytać moje tatrzańskie artykuły. A jeśli chcesz dowiadywać się o tym, co u mnie i o moich podróżach na bieżąco, dołącz do grona fanów na Facebooku! (fb.com/zamiedzaidalej) Będzie mi bardzo miło! :-D
Powiem Ci, że to świetny pomysł pojechać w Tatry własnie o tej porze roku. Mnie zawsze przeraża to, że szlaki będą pełne i dlatego jeszcze nie zmotywowałam się tam pojechać.
OdpowiedzUsuńA odnośnie widoków, które pokazałeś, to mogę powiedzieć tylko jedno- wow!
zasługa fotogenicznej pogody :-D Btw - jesień jest dużo lepsza, niż lato na chodzenie po górach, ludzi mniej i kolory fajniejsze ;-)
UsuńFajna trasa i piękną pogodę miałeś :)
OdpowiedzUsuńpotwierdzam :-D
UsuńAch Giewont! Do twarzy mu w jesieni! :)
OdpowiedzUsuńw lecie wygląda gorzej ;-)
UsuńMuszę przyznać, że podziwiam Ciebie z tą taką systematycznością i solidnością w zdobywaniu górskich szczytów w Polsce, brawo!
OdpowiedzUsuńgóry w PL mam najbliżej, dlatego w nie jeżdżę najczęściej :-D ale w listopadzie nie byłem w ogóle. Ale teraz zrobiły się już warunki zimowe - time to begin 2019/20 winter season :-D
UsuńGiewont był zawsze moim ulubionym szczytem w Tatrach :) Mam do tego miejsca sentyment..., a do tego kiedyś nie było tam kolejek.
OdpowiedzUsuńkolejki są tylko w lecie ;-) w październiku raczej ciężko uświadczyć (chyba że ewentualnie w weekend)
UsuńPiękne zdjęcia i widoki
OdpowiedzUsuńDzięki ;-)
Usuń