Wyjeżdżając z Sudetów w lipcu, nic nie zapowiadało takiego obrotu sprawy. Mentalnie odłożyłem sudeckie cele na przyszły rok - przez resztę 2019 chciałem skupić się raczej na Beskidach i Tatrach (i wreszcie wyleźć na Turbacz / połazić po słowackich Tatrach / pobić rekord wysokości). I nawet zacząłem stawiać jakieś tam nieśmiałe kroki w kierunku tatrzańskim - po 3 latach chodzenia po Tatrach wreszcie zagnało mnie do Piątki, a w drodze powrotnej złapała mnie burza ;)
Jak łatwo się domyślić, kolejny wyjazd był w... Sudety. Oczywiście. I to jeszcze w tym samym tygodniu ;) tym razem za cel obrałem dach płaskiej jak naleśnik Opolszczyzny. I Gór Opawskich. Zupełnym przypadkiem - wliczający się do KGP. Wysokie to nie jest - ma tylko 891 m n.p.m. (btw. 2019 chyba zapisze się u mnie jako rok pagórów :-D )
W granicach 10 rano ląduję w Jarnołtówku. Plan zakłada wejście po bożemu - to znaczy czerwonym szlakiem od polskiej strony. Grzecznie, bez ekscesów. Właściwie to nawet nudnawo. Nie zapowiada się szczególnie ciekawie - zwłaszcza, że jak przystało na wakacyjną niedzielę z pogodą żyletą, antycypuję tłumy na ścieżce (która ponoć wygląda jak autostrada). Nigdzie nie widać odbicia na czerwony szlak - więc idę po prostu drogą w kierunku granicy.
Zaczynam się zastanawiać, czy naprawdę dobrze idę. Z takimi myślami idę dobre 500 m - gdzie mapa informuje mnie, że oczywiście idę źle, a do rozejścia trzeba się cofnąć prawie półtora kilometra. Asfaltem. Gdyby nie nawierzchnia, nie byłoby to takie złe. Nie chce mi się cofać, idę prosto.
Zaraz za granicą skręcam w lewo. Szlak przestaje być już taki oczywisty (do tej pory prowadził drogą) - prowadzi gdzieś w pola. Żadnej wydeptanej ścieżki (są za to tapety rodem z Windowsa XP). Kawałek dalej jest lasek - w którym jest hodowla z 50 (słownie: pięćdziesięciu) byków ;) robię parę zdjęć i dyskretnie się ulatniam. Dochodzę do rozejścia... przy którym jakiekolwiek oznaczenie szlaku znika.
Idę na wyczucie - mapa w telefonie pokazuje, że jakaś ścieżka jest kawałek wyżej - mogę obejść zbocze zygzakiem albo przeciąć je przez krzaki. Wybór jest dość prosty i 5 minut później stoję już przy żółtych znakach. Zwykła leśna ścieżka. Idę tak dobre 100 metrów, kiedy przede mną wyrasta ściana pokrzyw (i różnych innych badyli). Wracać się nie ma sensu (tj. nie chce mi się :-D ), a krótkie spodenki na nogach i półmetrowe pokrzywy to też niespecjalnie fajne połączenie. W taki oto sposób pokonuję kolejne 100 metrów w pół godziny ;) tu żółte oznaczenia znów się kończą.
Na szczyt prowadzi niebieski szlak. Miga mi nawet jakieś oznaczenie. Miało być grzecznie, więc jak zapewne wszyscy się spodziewają - olewam poruszanie się po farbie i idę zygzakiem. Rzecz jasna pozaszlakowym. Ale mającym bardzo ważną zaletę: jest pusty (nie, żeby na szlakowym fragmencie były tłumy :-D ). i widokowy. I skończyły się te cholerne opawskie badyle :-D
W pewnym momencie dochodzę do składowiska bliżej niezidentyfikowanych białych skał - zaraz potem ścieżka zakręca i łączy się z... polskim czerwonym szlakiem. Tym samym, którym planowałem iść początkowo. No to koniec spokoju - witamy w Polsce. Szlak faktycznie przypomina autostradę, pełno ludzi, gwar - klimat rodem z MOKA (to ja jednak wolę czeskie badyle - przynajmniej można poczuć się jak na prawdziwym zadupiu :-D ) Plus taki, że trochę zmienia się perspektywa, odsłania się reszta Gór Opawskich - które do tej pory były zasłonięte.
Szczyt Biskupiej Kopy osiągam 20 minut później. Na samym wierzchołku nie ma specjalnych widoków - jest za to sklep z pamiątkami (jakżeby inaczej) i całkiem ładna wieża, stojąca tu od 1898 roku. Wstęp 7 zł (chociaż jutro kończę 17 lat, to już nie mam zniżki ;-) ) - bardzo dobrze wydane 7 zł. Byłbym skłonny nawet zaryzykować stwierdzenie, że bez wchodzenia na wieżę wyłażenie na sam szczyt trochę mija się z celem - bo tylko stamtąd można cokolwiek zobaczyć. [sama panorama - jak na górkę tej klasy - jest dość ładna, aczkolwiek wysokogórskich widoków tu nie uświadczymy]
Czas schodzić. Droga na szczyt zajęła mi 3h 30 min (foty same się nie zrobią :-D ) - i tym razem wybieram czeską stronę, dokładniej zejście do Zlatych Hor. Zaraz po przekroczeniu granicy znowu pustki na szlaku (dosłownie - NIKOGO poza mną nie ma). Początkowo las, później pola (po raz kolejny widoki są rodem z Windowsa :-D ) i na koniec nużące zrypywanie asfaltem do miasta.
Mam jeszcze chwilę w Zlatych Horach - samo miasteczko, chociaż nie jest duże, to swoim zadbaniem robi bardzo pozytywne wrażenie. Wygląda zupełnie inaczej, niż to, co jest po polskiej stronie [szala przewagi przechyla się na korzyść Czech]. Kamieniczki przy głównej ulicy też są całkiem ładne - nawet dla kompletnego ignoranta architektonicznego (czyt. mnie. Na architekturze się za nic nie znam - mimo że byłem nawet przez rok w klasie o takim profilu).
Po tej wycieczce mam jedną refleksję: muszę częściej chodzić po czeskich górach! (pomimo że są niskie ;) ) Nawet, jeśli będzie się to wiązać z pokonywaniem metrowych chaszczy, przez co czasy szlakowe można mnożyć razy 2 ;) Jestem całkowicie usatysfakcjonowany - zwłaszcza, że Biskupia Kopa zdobywana od tej mniej znanej strony pokazała swoje ciekawsze i bardziej dzikie oblicze. Gdybym wchodził od Polski, prawdopodobnie odebrałbym to miejsce jako rozdeptaną górkę, który każdy prędzej czy później zdobywa - chociażby do KGP. A tak... zupełnie inne odczucia :-D
INFORMACJE PRAKTYCZNE
- czas przejścia: w moim wariancie (z Jarnołtówka do Zlatych Hor, okrężną drogą) ok. 4,5 godziny - ale to ze sporym zapasem, uwzględniającym zdjęcia i przedzieranie się przez zarośla. Normalnie szlak zajmuje ok. 3 - 4 godzin
- długość szlaku: ok. 11 kilometrów
- znakowanie: zielone (asfalt) do rozwidlenia przy granicy po czeskiej stronie, potem niebieskie - prawie do samego szczytu. Można też odbić z niebieskiego na żółty czeski szlak, potem iść pozaszlakowymi zygzakami i potem kawałek czerwonym [to moja opcja]. Zejście zielono znakowaną ścieżką do Zlatych Hor
- poziom trudności: 2 / 7
- wieża na szczycie jest otwarta: V - X codziennie od 9 do 18, XI - IV: tylko w weekendy, święta i ferie od 11 do 15. Można płacić w złotówkach, wstęp kosztuje 7 zł / 40 CZK.
Może zainteresować Cię też:
Sudety to jedne z gór, w które jeżdżę stosunkowo rzadko. Jednak w 2018 roku, podczas zdobywania Korony Gór Polski, bardzo je polubiłem! Wybierasz się tam? Przeczytaj moje teksty z Sudetów! A jeśli chcesz dowiadywać się o tym, co u mnie i o moich podróżach na bieżąco, dołącz do grona fanów na FB (fb.com/zamiedzaidalej). Będzie mi bardzo miło! :-D
W Sudetach to jeszcze nas nie było! Fajna przygoda! Życzymy więcej takich tras!
OdpowiedzUsuńDzięki! :D
UsuńJa to w ogóle chciałabym częściej chodzić po jakichkolwiek górach! ;) Mieszkając nad morzem, w górach bywam bardzo rzadko - a szkoda... Trzeba będzie to zmienić! Biskupia Kopa zdaje się być dobrą opcją na początek dla kogoś tak niedoświadczonego jak ja :)
OdpowiedzUsuńmam podobnie z morzem - jestem max 2 razy w roku [w tym roku byłem tylko raz - w kwietniu na chwilę - i na więcej się nie zanosi :/ ]
UsuńPo tym poście mam podobną refleksję co Ty: muszę w końcu pojechać w czeskie góry :) I też myślę, że to było dobrze zainwestowane 7 zl :)
OdpowiedzUsuńPotwierdzam bardzo :-D
UsuńTo duża sztuka zgubić się kilka razy w drodze na Kopę :P
OdpowiedzUsuńCzeska prowincja wygląda rzeczywiście sympatyczniej niż polska, choć akurat Zlate Hory kilka lat temu przeszły duży remont w centrum, ogarnięto część budynków, gdyż niektóre się już sypały
Czasem tak mam, że się zgubię zupełnie od czapy :-D
Usuńa co do Zlatych Hor - byłem pierwszy raz, może dlatego nie zwróciłem uwagi na to, że wszystko jest odnowione