18 lipca 2015
Wyjeżdżamy z Krakowa już o 4.15 rano - jak najwcześniej, żeby ujechać jak najdalej, jeszcze coś zobaczyć i zdążyć przekroczyć granicę przed godziną 19., kiedy wybrane przez nas przejście jest zamykane. Kierunek - Serbia!Polski odcinek trasy mija szybko i o 6.30 jesteśmy już na Słowacji. Jedziemy przez Poprad, Vernar, Tisovec. Pomiędzy tymi ostatnimi piękna, nieco zalesiona, górska droga dobrej jakości. Potem jedziemy do miasteczka Hnusta, gdzie w Tesco robimy mikrozakupy. Z Hnusty jedziemy przez Rimavską Sobotę i Filakovo (tu już słowacki odcinek trochę mi się dłuży) do granicy z Węgrami.
Na Węgrzech jesteśmy parę minut przed 11. Mimo że Węgry są dla nas w tym wypadku krajem tranzytowym, chcemy zjeść langosa (którego nie udało się skosztować wiosną w Nyiregyhazie). Po wjechaniu do pierwszego większego miasta (Hatvan) zaczynamy się rozglądać za jakąś langosarnią. Niestety, nie udaje się nam zauważyć żadnej - no to jedziemy do miasteczka o wdzięcznej nazwie Jaszbereny (30 km dalej) zobaczyć, czy tam jakiejś nie będzie. No i jest! :D oczywiście od razu kupujemy i pochłaniamy langose (jeden kosztował tak coś koło 300 HUF/4 PLN). Były pyszne, smakowały dokładnie tak, jak powinny smakować - tego się nie da opisać, to trzeba zjeść!
Z Jaszbereny wyjeżdżamy o 13.15. Trasa przez dalszą część Węgier mija dość szybko, pomimo tego, że musimy przejechać przez spore miasto - Kecskemet, i o 17. jesteśmy w przygranicznym miasteczku Bacsalmas. Jadąc w stronę granicy, napotykamy na radiowóz, a tam węgierska policja (facet i babka) robi sobie randkę... ;)
Droga do przejścia biegnie przez pola, więc myślę: "Oho, zaraz będzie granica". Granica jest, ale... 12 km od Bacsalmas. Wiedziałem, że to przejście jest w szczerym polu, ale nie myślałem, że aż na takim wygwizdowie - oprócz nas i pograniczników praktycznie nikogo nie ma (przed nami może jedno auto), ani śladu muru granicznego. Po węgierskiej stronie odprawa szybka i sprawna, przejście wygląda dosyć nowocześnie (ale niczym się nie wyróżnia), natomiast terminal serbski chyba pamięta czasy Jugosławii... inna sprawa, że wolę takie, bo mają klimat. Kontrola też dość szybka, wbijają pieczątkę i w drogę!
Pierwszym miejscem, do którego zaglądamy w Serbii, jest jezioro Krivaja (znalezione przypadkowo, widzimy, że na GPS-ie jest niebieskie pole, to jedziemy sprawdzić, co to). Mamy nadzieję na kąpiel, albo nawet na nocleg nad jeziorem - a tu d... jezioro jest zamulone, wokół pełno pokrzyw i śmieci zostawionych przez lokalsów. Ten ostatni czynnik najbardziej decyduje o tym, że nie zostajemy - nie mamy ochoty spać na wysypisku...
Jedziemy dalej, do Novi Sadu (większe miasto 80 km dalej). Przez część drogi robię sobie drzemkę, ale po jakichś 40 minutach docieramy i trzeba wysiąść. Parkujemy auto nieopodal Starego Miasta i idziemy połazić po okolicy. Miasto w klimatach węgierskich, dużo starych kamieniczek, ale jednocześnie są tereny zielone - przypomina mi to Suboticę (różnica polega głównie na tym, że Novi Sad jest studencki i imprezowy, ale jednocześnie ładny i zadbany, coś jak Kraków dla Polski). Przy okazji zwiedzania Novi Sadu, idziemy do McDonalda, wyłącznie celem złapania WiFi i uzupełnienia Facebooka, ale sieć nie działa...
Po próbie podpięcia się do internetu, postanawiamy obejść cały Stari Grad (stare miasto). Wymieniamy jeszcze euro na dinary i po paru krokach wychodzimy na główną ulicę. Kierujemy się w stronę, gdzie powinien być nasz samochód. Skręcamy w bok - auta nie ma. Wracamy do głównej i idziemy w następną przecznicę - znowu to samo. W końcu, wkurzeni (jest już 21., a nie chcemy spać w mieście), idziemy do rynku i zdajemy się na intuicję. Nareszcie jest! ;)
Z Novi Sadu wyjeżdżamy o 21.30. Jest już ciemno, więc czas znaleźć jakąś miejscówkę noclegową. Jedziemy przez Park Narodowy Fruska Gora (pomyślałem, że może być fajnym miejscem do spania). Jesteśmy na miejscu, a tu las, nawet nie bardzo jest gdzie rozstawić namiot... w końcu wyjeżdżamy stamtąd, zaczynają się pola. Oczywiście stoją jakieś autostopowe oszołomy (oszołomy, bo wychodzą na drogę i próbują zatrzymywać auta, poza tym jest czarna noc i auta jeżdżą tam jakieś 70 na godzinę). Skręcamy w pierwszą w prawo, jedziemy kilkaset metrów i się rozbijamy. Śpimy oczywiście na dziko - tym razem na polu kukurydzy - w końcu trzeba uskutecznić pierwsze spanie w nowym namiocie. ;)
Może zainteresować Cię też:
W Serbii byłem do tej pory 3 razy. Wybierasz się tam? Przeczytaj moje teksty o niej. A jeśli chcesz dowiadywać się o, co u mnie i o moich podróżach na bieżąco, dołącz do grona czytelników na FB (facebook.com/zamiedzaidalej).
S.
Trasa taka, że gdyby wydarzenia nie były z lipca, to pomyślałabym, że jedziecie pisać o uchodźcach. Ciekawy zbieg okoliczności, bo teraz ta trasa wygląda już zupełnie inaczej.
OdpowiedzUsuńInna sprawa, że i tak nie braliśmy pod uwagę przejścia Roszke/Horgos (które zawsze jest zatłoczone, a teraz zamknięte) - granicę H/SRB przekroczyliśmy ok. 50 km w bok od trasy. Totalne wygwizdowo, uchodźcy raczej tam nie idą...
UsuńNowy Sad to cudowne miasteczko! My szybko uciekliśmy z Belgradu do Nowego Sadu i nie żałujemy :)
OdpowiedzUsuńMy w Belgradzie nie byliśmy. A Novi Sad jest rzeczywiście fajnym miastem. Szczególnie wieczorem, kiedy wszyscy idą imprezować i nie ma dużo ludzi na ulicach ;)
UsuńPo drodze mijaliście fajny wiadukt. ;]
OdpowiedzUsuńp.s. jak się śpi na polu kukurydzy? :)
Nawet wygodnie (przynajmniej kręgosłup mnie nie bolał, a normalnie to ehhh... szkoda gadać :/). No i zdrowo ;)
UsuńJeszcze nigdy nie byłam w Serbii. Od dawna planuje tam pojechać, ale jakoś nigdy nie wychodzi. Jak się spało na polu kukurydzy?
OdpowiedzUsuńSpało się całkiem nieźle ;) a co do Serbii - wybierz się koniecznie, bo jeszcze nie jest zniszczona przez masową turystykę. Oprócz tego jest po prostu pięknym krajem!
UsuńCzasem właśnie najlepiej słuchać intuicji... :) Fajna wyprawa!
OdpowiedzUsuńDokładnie :) dzięki!
UsuńMcDonald`s bez WIFI staje się wyjątkowo mało użytwczny : )
OdpowiedzUsuńTo prawda :) my chodzimy w podróży do McDonalda tylko uzupełnić FB, nie jadamy tam. Nie zaliczamy się do smakoszy śmieciowego jedzenia ;)
Usuń