Jeszcze przed wycieczką do Cieszyna, tydzień wcześniej, wybrałem się... w moim ulubionym kierunku, czyli na wschód. Celem było ukraińskie miasteczko Shehyni, znane głównie z głównego pieszego przejścia granicznego z Polską. Pomyślałem sobie, że grzechem byłoby nie pokonać w tym miejscu granicy na pieszkam (bo jak to tak, jeździć po wschodzie, a przejścia w Medyce nie znać? ;) ), a przy okazji nie przywieźć trochę chałwy :) (dementuję pogłoski o tym, jakobym był mrówką)
Początkowo wyjazd miał być 3 tygodnie wcześniej (12 września), ale niestety, obudziliśmy się z Mamą za późno i nie było już sensu jechać :/ co poskutkowało przełożeniem wycieczki na 4 października (bo tylko wtedy mogliśmy).
Wyjeżdżamy z Krakowa o 8.20. Jedziemy przez Tarnów, Pilzno (tu obowiązkowy przystanek na stacji benzynowej na kupienie jakiejś wody, paru pudełeczek cuksów na gardło i uzupełnienie FB), Dębicę do Rzeszowa. W Rzeszowie GPS próbuje prowadzić nas naokoło (oczywiście nie słuchamy go i jedziemy przez centrum), co skutkuje tym, że widzimy przygotowania do maratonu, który ma się odbywać po południu, i tym, że wiemy, żeby w drogę powrotną jechać autostradową obwodnicą.
Potem droga idzie już jak po maśle - przejeżdżamy Łańcut, Przeworsk, pomiędzy Przeworskiem i Jarosławiem wjeżdżamy na autostradę (żeby koło Radymna z niej zjechać), Przemyśl, i dojeżdżamy w zasadzie do celu - do Medyki.
W Medyce zjeżdżamy na pierwszy parking po lewej, nie ma za bardzo czasu na szukanie (jest już prawie godzina 13). Parkujemy, facet parkingowy mówi, jak dojść do granicy. Umawiamy się, że zapłacimy przy wyjeździe. Po przejściu przez targowisko wymieniamy kasę (kurs lepszy niż w Krakowie, 1 UAH = 0,18 PLN) i idziemy w kierunku granicy. U ludzi dowiadujemy się, że kolejka jest raczej mała, no to chcemy to sprawdzić!
Do samego przejścia prowadzi ładny chodnik, widać, jak iść. Polska kontrola wyjazdowa bezproblemowa, prosimy o pieczątki, rozmowa wygląda mniej więcej tak:
Ja: Można prosić o pieczątkę?
Pogranicznik: Nam raczej nie wolno podbijać paszportów z UE.
Ja: No ale zbieram, poza tym jeszcze z Medyki nie mam.
P: Chyba, że udam, że się pomyliłem (bo może mi się pomylić).
Ja: OK.
P: (do Mamy) Pani też zbiera?
M: Mogę zbierać ;)
P: (wbija pieczątki, tym samym wypełnia się jedno z moich marzeń podróżniczych)
Ja: Dzięki.
Pomiędzy terminalem polskim i ukraińskim jest dosyć spory kawałek ziemi niczyjej, ale można go nawet sprawnie przejść. Po ukraińskiej stronie, bez żadnej rozmowy, dostajemy stempelek uprawniający do pobytu na Ukrainie przez 90 dni. Pograniczniczka ukraińska (już po kontroli) pyta się, gdzie idziemy. Odpowiadamy, zgodnie z prawdą, że na spacer, wracamy jeszcze dzisiaj.
Zaraz po wyjściu z przejścia zaczepiają nas taksiarze, którzy proponują zabrać nas do Lwowa, na szczęście nie są nachalni. Nie jesteśmy zainteresowani, bo a) raczej unikamy taksówek, b) musimy wrócić do Krakowa o rozsądnej porze.
Kiedy wychodzimy na drogę, nieopodal zauważamy cerkiew. Nie namyślając się za dużo, idziemy! Droga do świątyni zajmuje nam circa 10 minut. Na bramie wisi karteczka w cyrylicy, mniej więcej udaje nam się wyłapać sens (coś o zmianie godziny mszy).
Po szybkiej analizie treści kartki, wbijamy za ogrodzenie. Cerkiew jest, niestety, zamknięta, ale zauważamy przylegający do niej cmentarz. Na szczęście tutaj furtka nie stawia oporów i możemy wejść. Sam cmentarz jest naprawdę bardzo ciekawy! Ma duszę. (zresztą, co ja tu będę pisać, lepiej pokazać zdjęcia):
Niestety, musimy się powoli żegnać z Shehyni, bo jeszcze dzisiaj musimy być w Krakowie. Po wyjściu z terenu cerkwi idziemy jeszcze do sklepiku po drugiej stronie drogi. Kupujemy chałwę (we wszystkich odmianach i smakach, jakieś 6 paczek) plus słodycze "Roshen" (chyba 4 czekolady) i lokalną wodę mineralną, płacąc za wszystko około 20 PLN. Po zakupach kierujemy się do odprawy granicznej.
Po ukraińskiej stronie kolejka jest, ale przesuwa się szybko. Przy kontroli daję pograniczniczce paszport (otwarty na pierwszej możliwej stronie na wizy/pieczątki), a ta oczywiście po swojemu - kartkuje go i wbija wyjazdówkę w taki sposób, że pokrywa połowę wjazdówki, uzyskanej półtorej godziny wcześniej...
Potem tylko przejście przez pas ziemi niczyjej, i już Polska. Tyle że musimy jeszcze starym, radzieckim zwyczajem odstać swoje w kolejce (chociaż mamy pas unijny, to przed nami jest jakieś 15 osób; na pasie dla Ukraińców tak z 5x więcej ludzi). Stoimy jakieś 20 minut, potem kontrola celna. Polska celniczka tylko chce zobaczyć, co mam w torbie (swoją drogą nietypowe rzeczy, ani ja, ani mama nie mamy papierosów, ani napojów procentowych) i zaraz puszcza mnie dalej, natomiast z pogranicznikiem muszę trochę pogadać, żeby wbił pieczątkę wjazdową do Polski. No, ale wbija :)
Cały pobyt na Ukrainie zajął nam 2 godziny (z czego sama granica to mniej więcej godzina - na Ukrainę 15 min, a powrotna 45 min); wyjeżdżamy z Medyki o 15, po opłaceniu parkingu (koszt za 2h - 2 zł, nie pamiętam tak śmiesznie taniego parkingu w innym miejscu Polski) i kierujemy się w drogę do Krakowa. W domu jesteśmy przed 20.
Przejechaliśmy 532 km (rekord dzienny Mamy - brawo!!! ;) ).
Może zainteresować Cię też:
Na Ukrainie byłem jak do tej pory dwukrotnie. Wybierasz się tam? Przeczytaj moje ukraińskie teksty. A jeśli chcesz dowiadywać się o, co u mnie i o moich podróżach na bieżąco, dołącz do grona czytelników na FB (facebook.com/zamiedzaidalej).
S.
S.
To ile masz już tych pieczątek?
OdpowiedzUsuń21 + 3 wizy. No i 22 strony do zapełnienia ;)
UsuńMasz super mamę ;) Moja ciocia też zawsze lubiła takie wypady i zawierała mnie :) Na Ukrainie niestety nie byłam jeszcze... Ale mogłam zobaczyc na Twoich fotkach, z czego sie bardzo ciesze!:)
OdpowiedzUsuńhttp://www.alicjadobry.pl/?m=1
Dzięki! Ukraina jest świetna, więc polecam jechać - fajnie, w miarę niedaleko (z Krk da się w 1 dzień obrócić) i nie jakoś wariacko drogo :)
Usuńczyli de facto wybrałeś się na cmentarz i do sklepu :P
OdpowiedzUsuńNo i przetestować przejście graniczne ;)
UsuńMają rozmach z tymi pomnikami :)
OdpowiedzUsuńSpuścizna po sajuzie. Takie pomniki zawsze kojarzyły mi się z byłymi republikami.
UsuńPrzekraczałam granicę ukraińską samochodem i to kilka ładnych lat temu. Bardzo ciekawe doświadczenie:)) Przez chwilę zastanawialam się nawet czy nie zawrocić i nie pojechać w bardziej cywilizowane miejsce, ale na szczęście odwaga wygrala i dobrze!
OdpowiedzUsuńJa pierwszy raz na Ukrainie byłem dopiero w grudniu '14. Jak dla mnie te "mniej cywilizowane" miejsca są ciekawsze, bo nieodkryte. Nie to, co niektóre miejsca na zachodzie Europy :)
UsuńJak się ładnie poprosi to nawet Pan wbije pieczątkę - tak trzymaj, marzenia trzeba spełniać! :)
OdpowiedzUsuńSi! Teraz mam nadzieję, że uda mi się zebrać 10 pieczątek z UE, a co! ;)
UsuńCzytając relacje przypomniało mi się jak w zamierzchłych czasach ;-) przechodziło się przez granicę słowacką do najbliższych sklepów po alkohol, czekoladę studencką i lentilki :-)
OdpowiedzUsuńTrochę jak azjatyckie visa runs, można na nich kupić różne ciekawe rzeczy. Tyle, że my chcieliśmy jeszcze coś zobaczyć, a nie tylko shopping ;)
UsuńJakieś pomysły czy da się poprosić o pieczątkę przekraczając tę granicę pociągiem międzynarodowym Lwów Express? Czy raczej ci panowie jak zabierają paszport to niechętnie dadzą pieczęć?
OdpowiedzUsuńpo ukraińskiej stronie pieczątkę wbijają obowiązkowo! Natomiast po polskiej... jest różnie. U mnie wymagało to negocjacji z pogranicznikiem i to na przejściu pieszym (nie wiem, jak jest z tym na kolejowej granicy, ale przypuszczam, że można poprosić)
UsuńDzieki za odpowiedź. W autobusie bym raczej nie poprosił, bo tam wchodził strażnik, zbierał wszystkich paszporty i wracał później ze wszystkimi - raczej ciężko by mu było zapamiętać, kto z 30 podanych paszportów prosił o pieczątkę ;) W tym roku będę próbował na lotnisku i na kolejowym przejściu - dam znać jak z wynikami!
Usuńna lotnisku w PL powinno się dać poprosić, jeśli tylko leci się poza Schengen (na lotach w Schengen nie ma kontroli imigracyjnej) :)
Usuń