W granicach 11 przed południem meldujemy się w Kasinie. I tam wielkie zaskoczenie na plus - mimo długiego weekendu i białego (dosłownie) dnia, nasze auto jest jedyne na parkingu. Kasinę znamy już sprzed 9 lat, wtedy uczyłem się tam jeździć na nartach ;) a dzisiaj podchodzimy tą samą trasą narciarską, którą kiedyś zjeżdżaliśmy.
Byliśmy przygotowani na żmudne, dosyć strome podejście otwartym terenem. Nie zawiedliśmy się - rzeczywiście szło się dosyć mozolnie (na początku sprawę trochę pogarszały upierdliwe grudy błota, leżące pod śniegiem... i weź tu podchodź przez takie coś), ale po jakichś 30 minutach się przyzwyczailiśmy. Wokół widok jak to na trasie narciarskiej - z dwóch stron las, przed nami białe zbocze, za nami widok na wzgórza. Ogólnie rzecz biorąc, nie jakiś bardzo ciekawy.
Po godzinie dreptania stokiem dochodzimy do górnej stacji wyciągu narciarskiego. Zawsze myśleliśmy, że tu jest szczyt Śnieżnicy i nie ma nic wyżej... ale widzę trochę zarośniętą gałęziami ścieżkę do lasu oznaczoną jako szlak turystyczny. Okazuje się, że do szczytu jest 20 minut podejścia; jak jesteśmy tak blisko, to idziemy!
Las wygląda niesamowicie. Zmrożone gałęzie, wokół śnieg - co jak co, ale to przydaje naprawdę dużo klimatu i każde drzewo wydaje się inne. Za to dla odmiany w lecie leśne odcinki w górach strasznie mnie drażnią. Tak czy inaczej po prawie półtorej godziny od startu (wiem, emeryckie tempo) wychodzimy na Śnieżnicę, a tam takie widoki... lepsze były na trasie narciarskiej ;)
Na górze jesteśmy może 5 minut. Nie dlatego, że jakoś mocno wieje czy jest nam zimno, tylko... nie ma tam co robić. Widok zdecydowanie tyłka nie urywa, jedyna rzecz warta uwagi to wysokość, nieco przekraczająca 1000 m.n.p.m - cykamy tylko parę fotek krzyżowi i tabliczce na szczycie.
Wracamy tą samą drogą - teraz aparat do kieszeni (zwłaszcza, że bateria i tak jest już słaba) i bystro na dół, bo tak ;) w każdym razie o ile wejście zajęło nam półtorej godziny [dokładnie 1 godzinę 29 minut], to zejście... 26 minut. Wysokość się traci, że aż miło - w każdym razie po trasie narciarskiej wręcz biegnę przez jej środek... i nawet udaje się bez wywrotki, tylko raz moje kolano styka się ze śniegiem, pod którym akurat felernie jest błoto... ale tak to całkiem przyjemny bieg.
Tak czy inaczej, Śnieżnica zdobyta zimowo. Według mnie idealny szczyt na początki górskich wędrówek w śniegu. Nie tylko ze względu na nazwę, ale też na to, że ma jednak ponad 1000 m.n.p.m. i jest dosyć łatwy do zdobycia, w sumie jedyna trudność to to, że podejście po stromym w śniegu potrafi zmęczyć. Widoki z góry nie są szałowe [chyba, że ktoś uzna za szałowy widok na las ;)], z trasy narciarskiej hmmm... dość czarno-białe pagóry Beskidu Wyspowego.
PS. Wiem, może głupie, żeby się jarać taką nikczemną wysokością (1006 m.n.p.m.), ale... nie pamiętacie pierwszego razu w górach? ;)
0 komentarze:
Prześlij komentarz