Jadąc z Ljubomla, mijamy sympatyczny przystanek autobusowy, z okrągłą dziurą niewiadomego przeznaczenia... malowidła na przystanku pokazują, że znajdujemy się w rolniczym regionie (i że najwyraźniej opuściliśmy już Polesie):
Do Wariaża (pl. Waręż), jednej z większych wiosek przy granicy, przyjeżdżamy w deszczowe, sobotnie popołudnie. Polskości zaczynamy szukać w jednym z najbardziej oczywistych miejsc - przy kościele, zwłaszcza, że wygląda na grubo przedwojenny (nie żebym jakoś szczególnie znał się na określaniu wieku zabytku, czy stylach architektonicznych - po prostu jest stary i najwyraźniej zbudowany w polskich czasach. Jak się później okazuje, jest z końca XVII wieku).
Kościół jest w zasadzie całkowicie zrujnowany. Niestety, nie bardzo da się wejść do środka - jedne drzwi zamknięte na cztery spusty, drugie zarośnięte 5 metrami zielska... no to nie będzie zwiedzania od środka :( zadowalamy się tylko łażeniem dookoła, miejsce niewątpliwie ma klimat. Postsowieckie to ono nie jest, ale jednak jest coś w takich ruinach, tam trzeba być, żeby to poczuć. A teraz w pustych murach tylko hula wiatr i wyrasta coraz więcej drzew... jak głoszą internety, świątynię zamknięto w latach 50., a w 80. zawaliła się większość dachu.
Do kościoła jest dobudowane... coś. Na plebanię to nie wygląda, może dawny klasztor? Jak głosi tabliczka na budynku - "Narodnyj Dim - Seło Wariaż, Sokalskogo Rajona, Lwiwskoj Obłast'", ale jednak średnio pasuje do okolic budowli, jak i do całego miasteczka - taki zwykły budynek, teraz też wygląda na opuszczony (ale nie wchodzimy, zwłaszcza że i tak chyba jest zamknięte).
Za to cerkiew wydaje się zbudowana całkiem niedawno. Ale nie - jednak jest z XVIII wieku (przynajmniej tak udaje nam się dowiedzieć), tyle że teraz jest odnawiana. Odczucia zupełnie inne i jakieś takie mało fajne... niestety, nie udaje się wiele więcej dowiedzieć, zarówno o kościele, jak i o cerkwi. Za to spod tej ostatniej nieźle widać kościół, tyle że tym razem z innej perspektywy.
Nie ma jeszcze nawet 18, kiedy postanawiamy już kierować się na granicę. Co prawda dzień wcześniej niż początkowo chcieliśmy - ale myślimy, że jak dzisiaj przejedziemy, to nie będzie takiej kolejki, zwłaszcza na tym przejściu granicznym, które wybraliśmy - a wybraliśmy nowe, jeszcze tamtędy nie jechaliśmy (chciałem przetestować nowe przejście, poza tym słyszałem o nim, że sympatyczne i nieduże). Przed granicą oczywiście zakupy i jedziemy do Uhryniwa (pl. Uhrynów) - bo tak nazywa się po ukraińsku to przejście (po polskiej stronie: Dołhobyczów). Zajeżdżamy tam o 18.45 ukraińskiego czasu.
Na granicy kolejka, budynki odprawy (dość spore) dokładnie pośrodku niczego. Ukraińcy, kiedy widzą, że robię zdjęcia, chcą dać mi mandat... ale kończy się na wykasowaniu zdjęć (również tych z krajobrazem po ukraińskiej stronie, na których nie widać ani kawałka granicy). Na szczęście odprawa ukraińska przebiega bardzo sprawnie i szybko dostaję kolejny stempelek w paszporcie. Po polskiej stronie czekamy dłuższą chwilę na odprawę, ale w końcu przejeżdżamy przez granicę. W międzyczasie robi się już ciemno, jest 21.30 (po ukraińsku: 22.30), kiedy w końcu jesteśmy w Polsce. A mówili, że Dołhobyczów to takie fajne, mało uczęszczane przejście... jednak następnym razem pojedziemy inną drogą, bo nie zrobiło na mnie za dobrego wrażenia (i wcale nie chodzi tutaj o czas czekania... chociaż był jednym z najdłuższych).
Jedziemy do Tomaszowa Lubelskiego. Początkowo mieliśmy w planach jeszcze zamek w Kryłowie (twierdza zresztą aż do 1987 roku była po ukraińskiej, wtedy radzieckiej, stronie granicy), ale zrobiła się już prawie 22, do tego leje. Pokonujemy 55 km do Tomaszowa w całkowitych ciemnościach, przez miejscowości o różnych dziwnych nazwach w rodzaju Żulice czy Sabaudia ;) (swoją drogą ten region to chyba zagłębie tego typu wiosek).
W Tomaszowie jesteśmy chwilę przed 23 i szukamy jakiejś kwatery - dalej leje, spanie w namiocie to średnia przyjemność. Za pierwszym razem babka nie jest za bardzo przekonana, mówi, że musiałaby innych przenosić, żeby było dla nas miejsce... na szczęście druga miejscówka to już lepszy strzał. Pod nami mieszkają Ukraińcy (którzy chyba przyjechali do pracy - w końcu granica blisko, 20 km stąd) - więc chociaż już wyjechaliśmy z Ukrainy, to dalej śpimy we wschodnich klimatach (również pod względem wystroju, mniej więcej lata 80.) i za rozsądną cenę (35 zł / noc / osoba).
Może zainteresować Cię też:
Może zainteresować Cię też:
Na Ukrainę jeżdżę od 2014 roku - byłem już m.in. we Lwowie, w Kijowie, na wybrzeżu czy na Polesiu (i ciągle mam ochotę na więcej!). Sylwestrowy wyjazd 2014/15 był moim pierwszym pobytem w tym kraju i jedną z pierwszych wycieczek zagranicznych. Wybierasz się tam? Przeczytaj moje ukraińskie teksty. A jeśli chcesz dowiadywać się o moich podróżach na bieżąco, dołącz do grona czytelników na Facebooku! (fb.com/zamiedzaidalej)
Ciekawie to wszystko wygląda, choć nie zazdroszczę spania w namiocie w deszczu :) Czekam z niecierpliwością na kolejne wpisy!
OdpowiedzUsuńdzięki! :) namiot w deszczu ma swój urok, ale jednak trzeba wtedy rozstawiać tropik - żeby nie musieć suszyć sypialni ;) (pamiętam mój pierwszy nocleg na dziko, wtedy nie mieliśmy tropiku i musieliśmy wysuszyć sypialnię z rosy)
UsuńPogranicza to zawsze miejsca ciekawe. Mieszają się tam kultury, języki, panuje nieco inna atmosfera niż w głębi kraju.
OdpowiedzUsuńtak, ja chyba nie pamiętam pogranicza, które nie byłoby fajne - nawet ukraińsko-rosyjskie (tam nie ma takiej twardej granicy np. językowej - rosyjski króluje też na wschodniej Ukrainie). a z kolei pomiędzy Polską i Ukrainą granica rozdziela dwie kultury, różnica jest spora
UsuńPrzysłowiowa wioska zabita dechami ^^ ciekawa jestem, ile osadników ma to miejsce? Super, że znajdujesz takie opuszczone przez świat miejsca :) Powodzenia w eksploracji innych miejsc!:)
OdpowiedzUsuńWariaż ma jakieś 900 mieszkańców :) takie wioski "zabite dechami" są bardzo fajne, najczęściej ciekawsze, niż najbardziej znane miejsca
UsuńKościół w Wariażu za czasów świetności musiał być naprawdę piękny! Wielka szkoda, że takie piękne zabytki popadają w ruinę.
OdpowiedzUsuńz jednej strony szkoda, ale z drugiej... ruiny też mają swój klimat. chociaż ten kościół ma już ponad 300 lat i szkoda, żeby się zawalił :/
UsuńChyba czas najwyższy wybrać się do najbliższych sąsiadów. Prawdopodobnie będzie to podróż niczym cofnięcie się w czasie;)Asia
OdpowiedzUsuńcofanie się w czasie jest super, potwierdzam! :) wg mojego Taty tam jest trochę jak w PL lat 70.-80.
UsuńWitam,mnie też kręcą klimaty pogranicza.W 2018 r. od Horyńca Zdrój na północ jak najbliżej granicy( 3 razy zainteresowała się straż graniczna)
OdpowiedzUsuńCoś mi się nie zgadza informacja o Kryłowie. Podałeś że ta miejscowość do 1987 roku była w ZSRR.Granica szła po Bugu....
faktycznie, z tekstu niejasno wynika. Nie Kryłów był w Związku Radzieckim, a jedynie zamek ;) już poprawiam
Usuń