Aż w końcu nadeszły moje urodziny. Rok temu zamiast chodzić po górach, siedziałem w Krakowie - początek długiego weekendu (= korek na zakopiance i tłok na szlaku) i zerowa widoczność nie nastrajały specjalnie pozytywnie. Więc w tym roku już nie było siły, dwutysięcznik musiał zostać zdobyty, a solowy rekord wysokości pobity, choćby się waliło i paliło ;-)
Padło na Kopę Kondracką - bo z założenia wycieczka nie miała być jakaś strasznie hardcorowa (mapa pokazywała 6,5 godziny). Wybieram niebieski szlak z Kuźnic. Podejście na Halę Kondratową mija dość szybko, nawet nie zatrzymuję się na Kalatówkach i po 1h 10 min melduję się pod gwarnym i zatłoczonym schroniskiem. Prawie wszyscy idą prosto w stronę Giewontu, więc ja z wrodzonej przekory automatycznie skręcam w lewo, na zielony szlak w stronę Przełęczy pod Kopą.
Pierwsza część podejścia jest płaska. Staram się nie myśleć o tym, że na mapie poziomice były obok siebie gęsto upakowane. W pewnym momencie zaczyna być wyraźnie widać dalszą część podejścia. Pokazuje się strome zbocze, a na nim zakręty. Bardzo, bardzo daleko i wysoko. I gdzieś tam w górze przełęcz, na której stoją małe ludziki. Jak na lato przystało, jest oczywiście upał, a ja targam ze sobą sporo wody - więc robię sobie przerwę, a w głębi duszy czuję, że się wykończę. Gdzieś w dole widać niedźwiedzia (borówek jest w tym roku pełno!), który cieszy się sporą atencją wśród ludzi na szlaku ;-)
Ścieżka mocno zakręca i robi się trochę bardziej stroma. Nagle serpentyny stają się bardzo bliskie i zaczynam podchodzenie. Zbocze dalej idzie mocno pod górę, ale do przełęczy jest już rzut beretem, a z każdą chwilą widoki na całą Dolinę Kondratową (które początkowo nie były zbyt spektakularne) robią się coraz lepsze, przypomina mi się trochę HG widziana ze szlaku na Kasprowy Wierch. Schronisko z tej perspektywy jest malutkie i wygląda jak chatka na kurzej stopce bez kurzej stopki ;-)
Ale najlepsze ma dopiero nadejść. Dochodzę na przełęcz... opad szczęki. Widzę główną grań Tatr - czerwieniejące murawy situ skuciny i poszarpane szczyty Tatr Wysokich. Głównie po słowackiej stronie. W takich momentach aż chce się zacytować "Heaven, I'm in heaven" - jak śpiewał Sinatra. [tytułowe zdjęcie zrobiłem gdzieś tam - trochę powyżej przełęczy]
Jakieś 35 minut i 40 zdjęć później, kilka minut przed 14, melduję się na wierzchołku Kopy - pierwszy dwutysięcznik solo zdobyty! Panorama z 2005 m n.p.m. jest jeszcze lepsza od tej z przełęczy, bo szersza. Pierwsze skrzypce grają tu Świnica z Krywaniem - z tej odległości nie widać, że różnią się wysokością o prawie 200 metrów. Niebo przestało być nudne, przesuwają się po nim chmurki. Trochę wieje - jak to na Czerwonych Wierchach. Idealna pogoda, żeby posiedzieć na szczycie - tym bardziej, że jest trochę jesiennie (zupełnie jak nie w sierpniu).
Siedzę na szczycie przez godzinę. Początkowo chciałem iść albo właśnie na Czerwone Wierchy, albo... na Suche Czuby (kierunek ten sam, ale zwrot przeciwny :-D ), ale ostatecznie odpuszczam - i schodzę żółtym szlakiem w stronę Kondrackiej Przełęczy. Grzbiet dalej zachwyca widokowością, nie tylko na Tatry Wysokie - ale też na Małą Łąkę, która póki co jest dla mnie zupełną terra incognita :-D
Idąc raz przez murawę, raz przez kosówkę, dochodzę na przełęcz. Z tej perspektywy Kopa, na której byłem godzinę wcześniej, wygląda jak najzwyklejszy, kopiaty ;-) pagór. Może i pagór, ale panorama z niego zacna! Za to przede mną wyrasta Giewont, z tej perspektywy bardzo bliski, szlakowskaz pokazuje tylko 40 minut. Jest dość późno (zbliża się 16), więc na wejście do góry nie ma już kolejki - jest za to do zejścia. Nie dzisiaj - a) nie chce mi się czekać na łańcuchach, b) planuję jeszcze chwilę pobyć na Kalatówkach, a nie przemykać ich z wywieszonym językiem, żeby zdążyć na ostatniego busa do Krakowa ;-)
Schodzę przez... Piekło. A konkretniej to przez jego okolice - bo szlak nie biegnie stricte przez nie, a bardziej bokiem. Z wyglądu zupełnie nie przypomina siedliska diabła, bo to trawiasto-kamienista kotlinka. Ponoć piekielnie wietrzna (stąd nazwa). Z piekła rodem są jedynie tamtejsze kozice - chociaż było je widać, to pozostały właściwie nieuchwytne na zdjęciach ;-) no i może jeszcze trochę stromość zejścia, bo trochę wykańcza kolana - ale ten odcinek nie jest długi i po przejściu przez dość urokliwą dolinkę po 50 minutach jestem znów na Hali Kondratowej. Dla niepoznaki fotka wierzbówki:
Tym razem nie poświęcam okolicom schroniska ani sekundy - robię tylko zdjęcie Kopie i potem już szybko leśną, żwirowo-kamienistą drogą na Kalatówki. Zamiast iść w prawo wprost do Kuźnic, skręcam w kierunku hotelu górskiego - bo za pierwszym razem nie udało mi się tam podejść. Ale wtedy wszystko było trochę inne: kwiecień, środek dnia, sporo ludzi i krokusowe dywany. Dzisiaj okolice hotelu górskiego są bardzo spokojne, na trawie opala się dosłownie kilka osób, a polana nabrała sporo fotogeniczności - jest już późne popołudnie, światło jest dużo ciekawsze!
Oczywiście kolejna przerwa - pomimo, że zostało mi tylko pół godziny banalnego zejścia do Kuźnic. Okoliczne górki są oświetlone już mocno popołudniowym światłem, niżej widać szlak bokiem Kalatówek, który pokonywałem siedem godzin wcześniej w stronę szczytu. Krótko mówiąc: jest super! A godzinę później, dla równowagi na dworcu nie ma biletów (a u kierowcy się znajdują), a autobus powrotny jedzie 3,5 godziny - więc chyba jest jakiś dzienny limit szczęścia ;-)
To były jedne z bardziej udanych urodzin! Zdobyty dwutysięcznik, poprawiony solowy rekord wysokości - i co najmniej dwa, jak nie trzy nowe pomysły na jesienne wycieczki. Mam trochę problem z ustaleniem, co mi się najbardziej podobało - czy panorama z Kopy i okolic, czy to, że Kalatówki są fajne na chillout ;-) w każdym razie - Zachodnie dają radę, nie spodziewałem się po nich takich widoków :-D
Może zainteresować Cię też:
Tatry - najwyższe góry w Polsce, przez dość długi czas rzadko były moim celem podróżniczym. Teraz podoba mi się tam w zasadzie tak bardzo, jak w różnych innych górach - zajrzyj tutaj, żeby zobaczyć moje tatrzańskie artykuły. A jeśli chcesz dowiadywać się o tym, co u mnie i o moich podróżach na bieżąco, dołącz do grona czytelników na Facebooku! (fb.com/zamiedzaidalej)
Zdaje się, że idealne miejsce na nadchodzącą jesień! Zapisuję!
OdpowiedzUsuńpolecam się na przyszłość! :-D
UsuńOooo, rzeczywiście rządy powoli w tatrach zachodnich przejmuje jesień.. :D
OdpowiedzUsuńw tym tygodniu chcę wybrac się na rohacze, mam nadzieje zobacze te pierwsze oznaki jesieni na wlasne oczy.. ;)
Gratulacje pierwszego dwutysięcznika solo! :)
tez ten rok obfituje u mnie w tatrzańsie debiuty.. ;) co prawda nie w urodziny, ale w przypadkowy dzien w czerwcu - zdobylam wymarzony Kościelec... wlasnie solo :D co za satysfakcja z takich wejść!..:) https://fotografia-prania.blogspot.com/2018/06/koscielec-troche-przypadkiem.html
O, super! ja tam na Rohacze pewnie pójdę za 2-3 lata (wcześniej nie starczy mi czasu + jeszcze trochę pochodzę po czymś łatwiejszym). Ale jak Ty przeszłaś OP i Kościelec, to dla Ciebie już chyba nie ma trudnych szlaków w Tatrach :-D
Usuńa co do Kościelca, to w sumie miałem na niego iść w tym roku... ale jak się zjawiłem na Karbie, była 16, a chciałem jeszcze tego samego dnia wrócić do Krakowa (pewnie by mi się nie udało zdążyć na ostatni autobus, więc zadowoliłem się Małym Kościelcem :-D ). Trzeba jeszcze raz tam pójść - w ogóle uwielbiam okolice HG, a Karb mi się mocno spodobał
gorąco polecam Rohacze więc na przyszlość! ;)
Usuńhttps://fotografia-prania.blogspot.com/2018/08/wymarzone-rohacze.html
mówią że "Orla Perć Tatr Zachodnich" - i tak rzeczywiście jest... wrażenia niezwykłe, widoki przepiękne. Od tygodnia Rohacze stały się jedną z moich ulubionych tras w Tatrach ;)
I rzeczywiście - jesień powoli przejmuje rządy w górach... i jarzębiny tatrzańskie czerwienieją ;)
Korzystam z pogody i czasowych możliwości, i wczoraj z kolei byłam na Szpiglasowym Wierchu ;) ( https://fotografia-prania.blogspot.com/2018/08/zachwycajace-widoki-ze-szpiglasowego.html )
i Szpiglasowy polecam Ci spokojnie już na teraz :) jeśli jeszcze nie byleś. Pojawiają się tam pod koniec idąc z pięciu stawów łańcuchy - ale myślę że to takie, na których właśnie można się przekonać, jak się człowiek przy ekspozycji i łańcuchach czuje :) i widoki są tak przepiękne.. kurcze, naprawdę fantastyczny widokowo szczyt. widać całe tatry wysokie, na prawo i na lewo ;) rozległa panorama, poczucie bycia w górskim niebie.. :D polecam Szpiglasowy serdecznie, nie karz mu na siebie zbyt długo czekać ;)
Szpiglas jeszcze cały czas przede mną, chociaż może jeszcze w tym sezonie się uda! tylko ciągle nie wiem, czy od Piątki, czy od MOKA - chyba trzeba będzie rzucić monetą ;-) co do łańcuchów, to miałem 2-letnią przerwę w ich używaniu, więc będzie okazja, żeby sobie przypomnieć! tylko żeby jeszcze długo śniegu nie było - jakby spadł w połowie listopada, to byłoby idealnie :-D a jak się nie uda, to w przyszłym roku!
UsuńRozbijam się teraz po Podlasiu, więc to totalna przeciwność ;), ale jednak góry w takich kolorach to jest coś!
OdpowiedzUsuńnajlepszy czas na chodzenie po górach! chociaż dopiero się zaczyna, zupełnie fajnie będzie za 3-4 tygodnie - mam tyle planów, że jesiennych weekendów mi nie starcza ;) a Podlasie też fajna alternatywa - chociaż dla mnie za płasko :-D
UsuńOooo to naprawdę wygląda zjawiskowo no i chyba nie mogłeś sobie zrobić lepszego prezentu ;) gratuluję! co masz dalej w planach?
OdpowiedzUsuńSuche Czuby / Kościelec / Krzyżne / Szpiglas - ciężko mi wybrać :-D
UsuńSerdeczne gratulacje! Zdobywanie gór solo naprawdę mi imponuje! I jak zwykle piękne zdjęcia
OdpowiedzUsuńhaha, dzięki :)
UsuńZa kazdym razem jak widze u Ciebie gorski wpis to jestem pelna podziwu, dla pasji i zaangazowania, z jakimi wedrujesz po tych gorach. Tak trzymaj!
OdpowiedzUsuńooo, dziękuję! <3 bardzo miło mi to słyszeć / czytać :)
UsuńAle tam będzie pięknie jesienią- z tymi oranżami, brązami, czerwienią...
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że w tym roku zobaczę to na własne oczy! :D
Usuń