Startuję z przełęczy Tąpadła. W odróżnieniu od wczorajszej, mniej znanej drogi na Wielką Sowę, wybieram najbardziej klasyczny szlak - a konkretnie żółty, prowadzący wprost na górę. Ścieżka (chociaż powinienem napisać raczej, że to autostrada) dość łagodnie się wznosi, a od pewnego momentu obok szlaku zaczynają pojawiać się skałki. A konkretnie gabro sprzed 350 milionów lat.
Idę cały czas lasem i umieram z nudów. Nie jest ani męcząco, ani tym bardziej trudno (ani nie ma tłumów - rzecz nie do pomyślenia w sierpniowy weekend), ale idzie mi się beznadziejnie, momentami najzwyczajniej w świecie nie chce mi się wyłazić na górę. W efekcie na szczyt docieram po 1h 20 min, trochę powyżej czasu mapowego (mam wrażenie, że moje tempo jest tak emeryckie, że już nie może być bardziej). Chociaż szlak jest banalny, na 718 m n.p.m. melduję się ze zmęczeniem psychicznym. Przypomina mi się ubiegłoroczne zejście z Kasprowego, tam na zielonym szlaku właściwie tylko odliczałem, ile jeszcze do Kuźnic :-D
Szczyt sam w sobie nie jest specjalnie ciekawy - bo to raczej rozległa polana otoczona lasem, widok jest dość ograniczony (właśnie ze względu na las, trochę jak na węgierskim Kekes). Plus jedna czy dwie knajpki, wieża telewizyjna i kościół z tarasem widokowym na wieży. I oczywiście ludzie w dość sporej ilości - pełno biegających dzieci, komercja i brak widoków. Nie siedzę tam specjalnie długo, robię tylko zdjęcie Niedźwiedziowi (to starożytna kamienna rzeźba na szczycie, jakby co) i kieruję się kawałek dalej.
A konkretnie to na drugą wieżę. W odróżnieniu od tej kościelnej, darmową i co najważniejsze, położoną trochę z boku - jest zdecydowanie luźniej, niż na samym szczycie. Kiedy wychodzę na 3 poziom, zaczyna się błyskać, więc tylko szybkie foty (tym bardziej, że widoczność jest średnia, chociaż panoramy jako takie niczego sobie) i szybko schodzę (na tyle, ile się da, bo jest dość stromo) - w końcu schodki na wieżę są metalowe, a zostało mi jeszcze sporo miejsc na liście życzeń, więc nie mam ochoty na porażenie :-D
Schodzę. Znów szczyt Ślęży, znów zamglone widoki ze szczytu na dolnośląskie niziny, aż w końcu wchodzę do lasu (a 10 minut później zaczyna padać). Przez jakiś czas totalnie nic się nie dzieje (no może poza zmianami nawierzchni), a potem, idąc za potrójnym oznakowaniem (czerwone, żółte i niedźwiedzie :-D ) dochodzę do totalnie podziurawionej, drucianej klatki z następną starożytną rzeźbą w środku. Rzeźba ma wdzięczną nazwę "Panna z rybą" - ja tam panny z rybą nie widzę, zresztą zawsze, jak mam coś zobaczyć, to mi się to nie uda :-D
Po kolejnej dłuższej chwili szlak się rozwidla. Czerwony sprowadza wprost do Sobótki, a ja kieruję się dalej, na mniejszy szczyt - Wieżycę. Chociaż "szczytem" ciężko to nazwać, bo to raczej porośnięte lasem wzgórze, liczy sobie tylko 414 metrów n.p.m. Na Wieżycy stoi następna wieża, jedna z ponad 170, które zostały wybudowane na cześć Bismarcka (który zresztą do tego czasu zdążył już przejechać się na tamten świat) około 100 lat temu. Dawno w każdym razie. Teraz służy jako punkt widokowy. Sama w sobie też może być warta obejrzenia, mnie się skojarzyła trochę ze starożytnymi budowlami (zupełnie nie wiem, czemu, ale tak). Stąd schodzę żółtym szlakiem w okolice Domu Turysty - Sobótka osiągnięta.
Najwyższa góra Masywu Ślęży zaliczona! Myślę, że jeszcze tam wrócę (chociaż nie wcześniej, niż w przyszłym roku), ale następnym razem przy lepszej pogodzie i innym szlakiem - bo ten wejściowy (teoretycznie najprzyjemniejszy i najkrótszy) okazał się dość wyczerpujący psychicznie! Chociaż... i tak było fajnie, pomimo tego, że warun póki co należał do najsłabszych :-D
Może zainteresować Cię też:
Sudety to jedne z gór, w które jeżdżę stosunkowo rzadko. Jednak w 2018 roku, podczas zdobywania Korony Gór Polski, bardzo je polubiłem! Wybierasz się tam? Przeczytaj moje teksty z Sudetów! A jeśli chcesz dowiadywać się o tym, co u mnie i o moich podróżach na bieżąco, dołącz do grona fanów na FB (fb.com/zamiedzaidalej). Będzie mi bardzo miło! :-D
0 komentarze:
Prześlij komentarz