Mijają dwa miesiące. W tak zwanym międzyczasie zdążyłem już wyjść na kilka górek w Sudetach, świętować urodziny na Kopie Kondrackiej i spędzić świetne 4 dni na Spotkaniach z Filmem Górskim (połączonych z drugim spotkaniem bloGÓRsfery) w Zakopcu. Od soboty TOPR zapowiada załamanie pogody ze śniegiem - więc w Kuźnicach melduję się w piątek, to być może ostatnia szansa na zdobycie czegoś wyższego w tym roku. Na zakopiance korek (ostatnimi czasy normalka), docieram do Zakopca dopiero chwilę przed 10.
Początkowy odcinek mija mi dość szybko. Dla odmiany wybieram trasę przez Boczań. Nie podchodziłem tam już dawno - pamiętałem, że za pierwszym razem szło mi się beznadziejnie. Ale wtedy wszystko było inaczej - przede wszystkim upał wytapiał mózg, była pełnia lata, godzina 12, a na szlaku kłębiły się tłumy. A dzisiaj... no może nie do końca pustki, ale ludzi tak z 10 razy mniej, niż w wakacje ;) na Karczmisko docieram parę minut poniżej czasu mapowego (byłoby szybciej, gdyby nie to, że robię zdjęcia).
Na Hali bez zbędnych ceregieli skręcam na czarny szlak. Jest południe, we wrześniu dni są krótkie - więc nie ma czasu, nawet nie zatrzymuję się na dłużej w okolicach Murowańca. Robię plan: jeśli dojdę na Karb do 14.30, to idę dalej. Tymczasem przemierzam Zieloną Dolinę, która wbrew nazwie zrobiła się już ruda i wygląda zdecydowanie lepiej, niż w letniej wersji. Parę zdjęć:
Przełęcz pojawia się bardzo szybko, jest mi aż dziwnie. Nie zatrzymuję się nawet, bo tłum (o ile początkowo było w miarę luźno, to w okolicy Karbu pojawiło się całkiem sporo ludzi) i jednak dość późna godzina robią swoje - minęła już 14. Oczywiście jeszcze fotka osławionej tabliczki - za chwilę się przekonam, czy ten szlak jest naprawdę "bardzo trudny".
Nie trzeba długo czekać, pierwsza przeszkoda pojawia się dość szybko. Kilkumetrowy skalny kominek. Z konieczności chwila przerwy - z racji godziny większość ludzi już schodzi, a jest stosunkowo wąsko. Przez moment zastanawiam się, jak wejdę (i potem zejdę), ale widzę, że nawet dzieci sobie radzą, więc to nie może być aż takie trudne. Szybko myślę, gdzie postawić nogi, gdzie przytrzymać się rękami - i kominek pokonany. (zejściem chwilowo przestaję się martwić, najpierw chcę wejść na górę)
Dalsza część to... wijące się po zboczu kamienne schodki, kilka skałek (ale dużo łatwiejszych, niż ta pierwsza) - no i sławne płyty. Całe szczęście jest sucho, więc praktycznie bez żadnych komplikacji sprawnie je przechodzę (co innego w deszczu albo w zimie, wtedy byłby problem). Szczyt wyłania się dość nagle - jest jedna trudniejsza skałka, na którą trzeba się trochę wspiąć i... Kościelec 2155 m n.p.m. osiągnięty! A przy okazji znowu poprawiam swój solowy rekord wysokości :)
Szczyt zajmuje kilkuosobowa ekipa, która właśnie zamierza schodzić. Po chwili oni zaczynają już kierować się w stronę Karbu, a ja mam cały szczyt tylko dla siebie (w Tatrach przy takiej pogodzie to rzadkość). Widoki... teoretycznie ograniczone, ale moim zdaniem i tak są fajne! Dwie Doliny Gąsienicowe rozcięte granią Małego Kościelca (na której byłem 2 miesiące temu) z widocznymi wszystkimi stawami - a po drugiej stronie Granaty i spora część Orlej Perci. No i wreszcie udaje mi się uchwycić dwie najpopularniejsze polskie góry na jednym zdjęciu ;)
15 minut na szczycie mija bardzo szybko. W normalnych (czyt. o wcześniejszej godzinie) warunkach pewnie siedziałbym tam z godzinę - ale a) wiatr urywa głowę, chwilami nie słyszę nawet własnych myśli b) trzeba już gnać w kierunku Kuźnic, do zachodu słońca zostało niecałe 3 godziny. Sprawnie i bezproblemowo schodzę (w ogóle dziwnie - normalnie dla mnie zwykle schodzenie jest trudniejsze od wchodzenia) na Karb.
Znowu Zielona Dolina, tym razem zupełnie inna od tej, przez którą przechodziłem w drugą stronę kilka godzin wcześniej. Słońce jest coraz niżej, oświetla już głównie najwyższe szczyty, światło zaczyna robić się mocno popołudniowe, a dolina jest już całkiem zacieniona. Szybko przechodzę obok stawów, autostrada na Halę, jeszcze ostatni rzut oka na kościelcową piramidę - dwie godziny temu stałem na jej szczycie, mam poczucie osiągniętego celu.
A teraz chcę jak najszybciej dojść na Karczmisko. Udaje mi się akurat wtedy, kiedy słońce zaczyna chować się za masyw Giewontu - Tatry żegnają mnie złotoczerwonym zachodem. Kiedy przemierzam Boczań, zaczynam sobie dorysowywać grasujące w lesie niedźwiedzie ;)
Podobno widoki z Kościelca są słabe. Po tej wycieczce zgłaszam sprzeciw :-D zwłaszcza jeśli mowa o ich jesiennej odsłonie. W ubiegłym roku skończyłem tatrzański sezon razem z tym, jak w górach zaczęło się robić kolorowo (czyli jakoś w pierwszej połowie września. Widzicie w tym sens? Bo ja w ogóle), a teraz myślę, gdzie jeszcze się wybrać w tym sezonie ;)
Może zainteresować Cię też:
Tatry - najwyższe góry w Polsce, przez dość długi czas rzadko były moim celem podróżniczym. Teraz podoba mi się tam w zasadzie tak bardzo, jak w różnych innych górach - zajrzyj tutaj, żeby zobaczyć moje tatrzańskie artykuły. A jeśli chcesz dowiadywać się o tym, co u mnie i o moich podróżach na bieżąco, dołącz do grona czytelników na Facebooku! (fb.com/zamiedzaidalej)
Tyle jeszcze mam zaległości w tatrach, że głowa mała! A kościelec to chyba już dość trudna trasa, nie?
OdpowiedzUsuńdla mnie to trochę wykraczało poza dotychczasową strefę komfortu, ale nie było nie do przejścia :D
UsuńIdzie jesień, a właściwie już jest, choć pogoda przepiękna. To chyba najlepszy okres w górach! :)
OdpowiedzUsuńpotwierdzam, najładniejsze zdjęcia wychodzą i najprzyjemniej się chodzi :D
UsuńTatry są niesamowite!
OdpowiedzUsuńAle swoją drogą - mogliby dodać więcej tabliczek po angielsku z uwagi na przybywających turystów :)
z jednej strony tak, a z drugiej... sporo nazw w Tatrach jest nieprzetłumaczalna i brzmiałoby to dość śmiesznie :D aczkolwiek sam w sobie pomysł nie jest głupi
UsuńSzacun, że przeszedłeś ten szlak! Słyszałam, że jest naprawdę trudny. Myślę, że sama bardzo bym się bała :) Chociaż kto wie, w górach mocno uderza adrenalina i można dużo więcej zdziałać, niż normalnie mogłoby się wydawać. Zgadzasz się ?
OdpowiedzUsuńja bym dał mu jakieś 4-5 w 7-stopniowej skali - trochę trudności jest, głównie w postaci tego, że trzeba chwilę pomyśleć, gdzie postawić nogę / chwycić się ręką - ale da się przejść :D a co do adrenaliny - zależy, jak komu, ja tam nie czułem, żeby jakoś bardzo uderzała mi do głowy ;)
UsuńWidzę, że Kościelec przypadł Ci do gustu. Też lubię to miejsce. Teraz pozostaje chyba wybrać się granią na Zadni, prawda? :-)
OdpowiedzUsuńnajpierw Orla (może w przyszłym / jeszcze następnym roku?), o takich pozaszlakach na razie nie myślę :D chociaż pomysł jak najbardziej fajny!
Usuń