Dzień drugi. Pobudka o 5.30 (nie dałem rady spać, tym bardziej, że tego dnia przypadały moje urodziny). Po śniadaniu (podczas którego spadło trochę chłodnego deszczu) wyjeżdżamy w kierunku legendarnego Tokaju. Miasteczko wita nas małą ilością turystów. Spowodowało u nas mieszane uczucia. Jest to tzw. must see na Węgrzech, ale warto tam jechać na parę godzin. Spędzamy w nim 2 godziny, po czym
jedziemy do Nyiregyhaza, gdzie jest centrum handlowe. Po 10 minutach szukania udaje się znaleźć terkepy (mapy) Rumunii i Serbii. Jemy jeszcze langosze sajtos-tejfolos (przepyszne, choć dosyć ciężkie).
Ogólnie z takim jedzeniem jest ciekawa sprawa. Langosz jest dla Węgrów tym, czym dla Turków kebab, czyli krótko mówiąc: regionalny fast-food godny uwagi (być w Turcji i nie zjeść kebabu, to jak być we Włoszech i nie zjeść włoskiej pizzy, czy być na Węgrzech i nie zjeść langosza). :)
Zatrzymujemy się jeszcze kupić arbuza (b. dobry, znacznie lepszy od polskiego!). Przez Mateszalkę jedziemy do Csengersima, gdzie jest przejście graniczne z Rumunią.
Na granicy czekamy jakieś 5 minut, rzut oka na paszporty i...
Rumunia
Zatrzymujemy się kupić winietkę rumuńską (obowiązuje na wszystkie drogi). Jedziemy dalej, do Satu Mare (pierwsze większe miasto za granicą). To już chyba wiem, skąd ten stereotyp, że Rumuni kradną i żebrzą... tam doświadczyliśmy tego drugiego... :/. W Negresti Oas wymieniamy pieniądze (u jakiegoś faceta, nawet kantoru nie było). Zaraz przyczepia się dwóch nastolatków, chcą euro. Oczywiście mówimy, że nie mamy (nie dają się zbyć, strasznie upierdliwi...). Odjeżdżamy, bo nie chcemy skończyć z pustym portfelem. Jakoś niedługo później jedziemy przez "krainę wielkich domów" - czyli po prostu wielkie domy wzdłuż drogi o interesującej architekturze (mimo, że się na tym nie znam, to rzeczywiście są ciekawe), postawione chyba po to, żeby rywalizować z sąsiadami, o to, czyja posiadłość jest ładniejsza :)
O 18.00 dojeżdżamy do Sapanty na granicy ukraińskiej. W Sapancie spędzamy godzinę na Wesołym Cmentarzu. Akurat odbywa się festiwal folklorystyczny, ale większość pamiątek to jakieś, kochane wprost przez turystów, made in China. Jedziemy do lasku (w głąb wsi) - całkiem fajna miejscówka na nocleg, gdyby nie... Rumuni, wracający z lasów swoimi traktorami (uwierzcie, to potrafi denerwować!). Około 20.00 kąpiemy się w chłodnej rzece. Jako ciekawostkę dodam tu fakt, że woda była... brązowa, a na kamieniach na środku rzeki dało się usiąść. Jakoś czuliśmy dziwnie, że nas tu nie chcą i postanowiliśmy pojechać dalej. Co ciekawe, w Sapancie znajdowało się parę campingów, ale nie przemawiały do nas (turystyczne miejsce i w ogóle).
Jedziemy przez Sighetu Marmatiei (pol. Syhot Marmaroski, większe miasto 15 km dalej), Budesti (tu zatrzymuje nas policja, po angielsku pytając, gdzie jedziemy. Muszę dodać, że wioska, niczym się nie wyróżnia, a tu facet po ang. zagaduje. W Polsce taka sytuacja nie występuje raczej.). Za Budesti przemierzamy 50 km serpentyn, nic, totalne odludzie, góry, czarna noc, a my jedziemy! Nawet wjeżdżamy gdzieś do lasu (celem przenocowania), ale wygląda tam dość creepy, po lewej stroma góra, po prawej strome zbocze (na dół), a wokół ciemność (nie ma gdzie postawić palatki).
Ostatecznie dojeżdżamy kawałek za Lapus (w którym znajdujemy bożonarodzeniową dekorację). Za miasteczkiem skręcamy w polną drogę i śpimy na łące w namiocie. Jest rekordowa godzina za pięć dwunasta w nocy, od razu zasypiamy. Noapte buna!
Galeria 27 fotek:
O 18.00 dojeżdżamy do Sapanty na granicy ukraińskiej. W Sapancie spędzamy godzinę na Wesołym Cmentarzu. Akurat odbywa się festiwal folklorystyczny, ale większość pamiątek to jakieś, kochane wprost przez turystów, made in China. Jedziemy do lasku (w głąb wsi) - całkiem fajna miejscówka na nocleg, gdyby nie... Rumuni, wracający z lasów swoimi traktorami (uwierzcie, to potrafi denerwować!). Około 20.00 kąpiemy się w chłodnej rzece. Jako ciekawostkę dodam tu fakt, że woda była... brązowa, a na kamieniach na środku rzeki dało się usiąść. Jakoś czuliśmy dziwnie, że nas tu nie chcą i postanowiliśmy pojechać dalej. Co ciekawe, w Sapancie znajdowało się parę campingów, ale nie przemawiały do nas (turystyczne miejsce i w ogóle).
Jedziemy przez Sighetu Marmatiei (pol. Syhot Marmaroski, większe miasto 15 km dalej), Budesti (tu zatrzymuje nas policja, po angielsku pytając, gdzie jedziemy. Muszę dodać, że wioska, niczym się nie wyróżnia, a tu facet po ang. zagaduje. W Polsce taka sytuacja nie występuje raczej.). Za Budesti przemierzamy 50 km serpentyn, nic, totalne odludzie, góry, czarna noc, a my jedziemy! Nawet wjeżdżamy gdzieś do lasu (celem przenocowania), ale wygląda tam dość creepy, po lewej stroma góra, po prawej strome zbocze (na dół), a wokół ciemność (nie ma gdzie postawić palatki).
Ostatecznie dojeżdżamy kawałek za Lapus (w którym znajdujemy bożonarodzeniową dekorację). Za miasteczkiem skręcamy w polną drogę i śpimy na łące w namiocie. Jest rekordowa godzina za pięć dwunasta w nocy, od razu zasypiamy. Noapte buna!
Galeria 27 fotek:
I tak mam za sobą już 2. dzień w podróży. Zapamiętajcie - DO RUMUNII NALEŻY JECHAĆ! :D
S.
Ciekawa jestem, jak smakuje ten langosz. Ta sytuacja z dwoma nastolatkami w Rumunii niezbyt komfortowa. No ale przynajmniej policja tam mówi po angielsku. xD Zdjęcia - piękne! A te z Wesołego cmentarza oczywiście trochę zabawne. Ale na serio rozśmieszyła mnie ta bożonarodzeniowa dekoracja w środku lata. ;D
OdpowiedzUsuńDeszczpada007.blogspot.com
Langosz to jest taki "ichniejsze" jedzenie (tak samo jak kebab w Turcji, langosz na Węgrzech to danie regionalne, a w Polszy fastfood. ;)
UsuńTo zresztą jest dobre, takie dość tłuste, i ciężkie. Masz ciasto (takie jak do pizzy chyba), sos i ser. :D
Dziękuję za ocenę fotek! :)
hehe LOL na rejestracji :D
OdpowiedzUsuńW Estonii widziałem "aska" ;)
UsuńRelacja będzie kiedyś, jak się uporam :D
Co do Wesołego Cmentarza, to przypomniał mi się odcinek Kossakowskiego o Bałkanach, gdy akurat Przemek odwiedzał to miejsce. Napotkanych tam mężczyzn zapytał, czy szykują już sobie jakiś napis na nagrobek. A oni niewzruszeni stwierdzili, że oczywiście, bo to tradycja. Moim zdaniem takie podejście do kwestii śmierci jest dużo zdrowsze, bo człowiek nabiera dystansu, traktuje to jako coś normalnego, kolejny etap. A jednak taki wesoły, kolorowy cmentarz znacznie mniej przygnębia ;)
OdpowiedzUsuńOj tak, klimat się czuje! :)
UsuńRumunia i Węgry to pewnie się różnią. Też znam stereotypy o Rumunii, że bieda, że muchy siadają, po ulicach włóczą się stada bezpańskich psów i rumuńscy Cyganie tamto i siamto. Jednak jak piszesz, było wyłódzanie kasy i żebrzące dzieci na granicy. Ale Rumunia też słynie z pięknych gór, tych klimatycznych cmentarzy z Twoich zdjęć i ciekawego folkloru więc pewnie warto tam się zapuścić i trafić na pozytywne rzeczy.
OdpowiedzUsuńAkurat tym dzieciom nie udało się nam wyłudzić kasy ;) a propos krajobrazów: tak - uważam, że są lepsze niż w Polsce, cmentarze są interesujące, góry też... Rumunia to w zasadzie cały świat skupiony w jednym kraju ;) [przesadzam tu trochę, no ale...]
Usuń