Kilkaset metrów od naszej "plaży" natrafiam na ujście jednej z najmniejszych rzek, jakie w życiu widziałem - w sumie to można je przeskoczyć. Wchodzę na kolejną plażę (ale ta szybko się kończy, za nią są tylko szuwary...), ale przy niej jest fajny sosnowy lasek, klimaty jak nad morzem. Widoki na okolicę może i zwyczajne, ale jakieś takie spokojne i sympatyczne. No i rzadko zdarza się takie przyjazne jezioro :)
Pewnie byśmy się stąd nie ruszali, gdyby po południu nie zaczęło się chmurzyć (i zbierać dość poważnie na deszcz). Wtedy postanowiliśmy jeszcze przejść się w drugą stronę - na plażach, które wieczorem były zajęte, teraz nikogo nie ma. Całość kończy się nieco większą trawiastą przestrzenią oraz pomostem ze starą krypą i całkiem nowym rowerem wodnym.
Oczywiście wchodzimy na pomost - miejscami są przerwy między deskami, a przy końcu jest trochę pochylony do wody... aż człowiek zaczyna się zastanawiać, czy nie zwali się do jeziora ;) i żeby było zabawniej, z pomostu przyrdzewiałe drabinki prowadzą prosto do wody. Nie no, tu to jest klimatycznie! (jedynym minusem są śmieci porozrzucane po krzakach)
Kiedy wracamy do hondy, zaczyna padać. Postanawiamy jechać do Szacka - ale drogą, której główność nie jest jakaś ogromna, czyli krótko mówiąc: przez okoliczne wioski. Fury z sianem, czy bruk pamiętający chyba jeszcze polskie czasy... to właśnie jest prawdziwy klimat tego regionu (a droga Nudyże-Zabołottie to już w ogóle. Trochę przypomina mi to Rumunię z 2014 roku). W Zabołottiu zatrzymujemy się w "produktach" kupić wafle i konfiety, których do Polski ostatecznie dojechała chyba tylko mała część ;) (wafli nie zostało w ogóle)
Później droga staje się na chwilę asfaltowa, żeby za chwilę znowu mieć brukową nawierzchnię... w międzyczasie jedziemy koło pomnika z drugiej wojny światowej (chociaż krzyż przy nim nie wygląda, żeby ją pamiętał ;) ), przez wioskę o wdzięcznej nazwie "Prypjat" (czyli po naszemu po prostu Prypeć, tak jak rzeka i miasto w okolicach Czarnobyla) - ale nie przenieśliśmy się do czarnobylskiej zony, dalej jesteśmy na Polesiu. Do Szacka dobijamy w granicach 18 i postanawiamy tam coś zjeść. Pierwszy strzał to budynek z wielkim niebieskim napisem "Restoran" na dachu, wygląda obiecująco... niestety "pakuszać nie można", bo tu już nie ma knajpy :( zostaje nam drugie miejsce, które na początku wydaje się trochę mało fajne (m.in. napisy po angielsku), ale tam jedzenie okazuje się pyszne i - co by nie powiedzieć - tanie (bo za 2 osoby płacimy w przeliczeniu 17 zł). No i jest lokalne, porządne jedzenie - czyli barszcz (który jest naprawdę popularny na wschodzie, również w Rosji) i kasztany z ziemniaków, akurat ich wcześniej nie znałem.
Na nocleg wybieramy okolice jeziora Świtaź. Tu nie ma literówki - Świtaź. "Świteź" od sinych wód (tere fere, ja widziałem niebieskie - dla równowagi woda w Świtazi jest sina ;) ) znana z Mickiewicza jest na Białorusi, byłem tam 4 lata temu. Skręcamy w wiosce o tej samej nazwie w którąś z bocznych uliczek i po wyjechaniu na tereny pomiędzy Świtazią a jeziorem trochę kluczymy w poszukiwaniu miejsca nad brzegiem. Przez chwilę jedziemy za babuszką na motorowerze (co prowadzi nas do wjechania w czyjąś łąkę), a potem skręcamy w bardzo boczną drogę prościutko na jeden z nadjeziornych półwyspów widocznych na mapie.
Jest gdzie rozpalić ognisko (akurat wypadło tuż obok mrowiska, więc po uklęknięciu przy ogniu mam chyba z 15 mrówek na nodze ;) ), wiatr zaczyna wyć, robi się dość chłodno... fajne miejsce, odludne, ciche i - głównie przez chmury - dość ponure (ale to jest taka przyjemna ponurość, nie bardzo mam słowo, żeby to opisać). Głównym problemem jest tylko to, że woda jakaś taka brudniejsza niż tam, gdzie byliśmy rano, plus w krzakach znowu są śmieci - co nie zmienia faktu, że i tak tak tam zostajemy, bo koniec końców szczególnie z tym wiatrem jest klimat! Kończymy opędzlowywanie kiełbasy dosłownie chwilę przed deszczem, który jak się okazuje, będzie padać całą noc i większość następnego dnia...
Może zainteresować Cię też:
Na Ukrainę jeżdżę od 2014 roku - byłem już m.in. we Lwowie, w Kijowie, na wybrzeżu czy na Polesiu (i ciągle mam ochotę na więcej!). Sylwestrowy wyjazd 2014/15 był moim pierwszym pobytem w tym kraju i jedną z pierwszych wycieczek zagranicznych. Wybierasz się tam? Przeczytaj moje ukraińskie teksty. A jeśli chcesz dowiadywać się o moich podróżach na bieżąco, dołącz do grona czytelników na Facebooku! (fb.com/zamiedzaidalej)
Prawdę mówiąc to Ukraina budzi u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony atrakcyjnie cenowo kraj a z drugiej ta nieznana dzikość. W dodatku wydaje mi się że ludzie nie są dobrze nastawieni do Polaków. A Ty jak to odczułeś?
OdpowiedzUsuńpotwierdzam, Ukraina jest atrakcyjna cenowo (chociaż też nie we wszystkim, np. paliwo nie jest tam teraz aż tak dużo tańsze, niż w PL). a co do ludzi - tam raczej /chociaż wiadomo, można trafić na wyjątki/ lubią Polaków, zresztą na Ukrainie (gł. Lwów, Iwano-Frankowsk itp., generalnie zachodnie obłasti) jest ich całkiem sporo /na Polesiu się nie spotkałem z Polonią/
UsuńWsi spokojna... tak mi przyszło do głowy. Pięknie, sielsko! Okolice aż zapraszają do relaksu!
OdpowiedzUsuńbardzo - pod warunkiem, że nie jest deszczowo (następny dzień ciągle padało, co średnio zapraszało do kąpieli ;) )
UsuńJaki tam musi panować spokój! Z każdego zdjęcia bije niesamowity spokój i cisza. Mam wrażenie, że tam nikogo nie ma, dzięki czemu odpoczynek jest o wiele skuteczniejszy niż na polskiej plaży :)
OdpowiedzUsuńno prawie że nikogo nie było! to prawda, można odpocząć skuteczniej, niż w PL (chociaż u nas też znajdzie się takie zakątki)
UsuńSlow travel w pełnym wydaniu! Lubię takie "końce świata" :)
OdpowiedzUsuńteż ostatnio polubiłem. i slow travel tak samo
Usuń