Grześ miał być jednym z moich celów już w ubiegłym roku. Niezbyt wysoki i dość łatwy do zdobycia. Odstraszały mnie tylko długość podejścia i czas mapowy - bo wydawało mi się, że nie zdążę wrócić na dół przed zapadnięciem nocy (i ostatnim autobusem do Krakowa). Pozostawało mi tylko czekać na początek sezonu (który w tym roku był dość wcześnie, już w majówkę TOPR przestał ogłaszać zagrożenie lawinowe). W końcu nadeszła połowa maja - jadę!
Startuję dość wcześnie - do Doliny Chochołowskiej wchodzę o 9. Jestem tu pierwszy raz i nastawiam się na dwie godziny raczej nudnego marszu po równym. Pierwsze zaskoczenie: nie ma tłumów (dziwnie, kiedy pomyśli się, że parę tygodni wcześniej, kiedy kwitły krokusy, w ciągu jednego dnia było tu 40 tysięcy ludzi) - dlatego na fioletowych dywanach byłem gdzie indziej, to znaczy: na Kalatówkach i Polanie Olczyskiej. A dzisiaj jest cicho, pusto i słonecznie, wszystkich jakby wymiotło.
Idę stosunkowo szybko - bo chcę dojść do schroniska w sensownym czasie (+ nie musieć znosić chochołowskiej nudy zbyt długo ;-) ). Szlak faktycznie nie jest zbyt ciekawy (jak zresztą większość dolin), ale do zniesienia - tym bardziej, że jest kilka ładniejszych momentów:
Po 1h 40 min melduję się pod schroniskiem. Tu dalej dość pusto, widocznie ludzie jeszcze nie dotarli, na niebie ciągle lampa - wręcz wymarzone warunki, żeby iść dalej. Po krótkiej przerwie zaczynam już właściwe podejście na górę. Szlak to leśna, miejscami trochę wąska ścieżka - ale, praktycznie rzecz biorąc, trudności są żadne. W dalszym ciągu nie ma ludzi, zaczynam się trochę bać czających się za każdym krzakiem niedźwiedzi. Tak jest przez kolejne pół godziny - aż do rozejścia szlaków: w prawo Bobrowiecka Przełęcz (na którą jeszcze zajrzę), a w lewo Grześ.
Od tego momentu na ścieżce pojawia się więcej kamieni - ale w dalszym ciągu idzie się łatwo. Za chwilę szlak zakręca i wychodzę już z lasu. W tym miejscu (przełączka pod Grzesiem, ok. godziny od schroniska) odpoczywa sporo ludzi, ale ja ograniczam się tylko do paru zdjęć - i ruszam dalej przed siebie, laba będzie dopiero na szczycie. Teraz szlak zaczyna prowadzić kosówką i jednocześnie granicą polsko-słowacką. I tu jest efekt wow - kiedy się odwracam, wyrastają przede mną Bobrowiec (który nigdy nie wydawał mi się szczególnie ciekawą górą... a kiedy na niego patrzę, wygląda dość kusząco - zresztą doczytałem, że 10 lat temu zamknęli znakowany szlak na niego) i Kominiarski Wierch (na który zwracam uwagę dopiero w drugiej kolejności, ale też mi się spodobał - tyle że podobno to niedźwiedzi rewir + szlaku nie ma właściwie w ogóle, trzeba przedzierać się przez kosówkę. No i średnio mam ochotę na mandat ;-) ).
Moje tempo zaczyna się pogarszać - i na Grzesia docieram w pół godziny od wyjścia z lasu. No ale w końcu musiałem robić zdjęcia ;-) na górze jestem o 12.40. Nie jest jakoś strasznie późno, więc zastanawiam się też nad pójściem na Rakoń - ale podejście na ten ostatni wygląda na po prostu długie i dość męczące. Odpuszczam (bo mi się nie chce), a za to siedzę na Grzesiu przez godzinę, podziwiając widoki i przy okazji rejestrując np. to, że znak zakazu wstępu na Słowację (bo przecież do 15 czerwca ze względu na zimę i ochronę przyrody szlaki są zamknięte) leży na ziemi w charakterze ławki, z której bezczelnie korzystam.
Jestem zafascynowany widokami z góry - bo jest po prostu pięknie! Panorama na połowę polskich Zachodnich w wiosennych kolorach powala (szczyty są w większości zielono-żółte, w ogóle nie widać tej wczesnowiosennej burości, która pojawia się zaraz po stopnieniu śniegu). A kiedy wchodzę na górę, zaczyna się spektakl chmur. Chyba najlepiej będzie, jak po prostu pokażę zdjęcia, bo nie zamierzam bawić się tu w Mickiewicza dla ubogich:
Schodzenie przez las mija mi bez żadnych większych emocji. Przy wspomnianym już wyżej rozejściu odbijam na Bobrowiecką Przełęcz. Trawiasta polana na przełęczy z górującym nad nią Bobrowcem to niezła miejscówka na piknik ;-) widoki stąd to zdecydowanie enta liga, ale i tak jest fajnie. Oczywiście wszędzie są groźne tabliczki straszące zakazem przejścia na Słowację.
Ale pikniku dzisiaj nie zrobię, bo zaczęło się trochę chmurzyć. W 20 minut zbiegam stąd na Polanę Chochołowską - która wygląda zupełnie inaczej, niż jeszcze trzy godziny temu. Słońce się schowało, a nad okolicznymi szczytami wiszą ciężkie chmury, więc tylko szybka sesja zdjęciowa (w pakiecie z wizytą pod kapliczką na polanie) i w drogę! Tym sposobem Chochołowską pokonuję w półtorej godziny, nawet specjalnie się nie zatrzymując - na parking dochodzę w promieniach popołudniowego słońca, burza mnie ominęła (chociaż chmury dalej są) :-D A w drodze powrotnej patrzę w mapę i planuję kolejne cele...
Grześ, pomimo swojej kurduplowatości, okazał się całkiem fajną górką, a Chochołowska nie jest tak koszmarnie nudna, jak się spodziewałem :-D czas przejścia też nie był masakryczny, ponad godzinę poniżej tego, co mówi mapa! No a Bobrowiecka Przełęcz to po prostu ładne miejsce - jestem w pełni zadowolony z tego wyjścia.
Może zainteresować Cię też:
Tatry, najwyższe góry w Polsce, przez dość długi czas rzadko były moim celem podróżniczym. Teraz podoba mi się tam w zasadzie tak bardzo, jak w różnych innych górach - zajrzyj tutaj, żeby zobaczyć moje tatrzańskie artykuły. A jeśli chcesz dowiadywać się o tym, co u mnie i o moich podróżach na bieżąco, dołącz do grona czytelników na Facebooku! (fb.com/zamiedzaidalej)
Moje tempo zaczyna się pogarszać - i na Grzesia docieram w pół godziny od wyjścia z lasu. No ale w końcu musiałem robić zdjęcia ;-) na górze jestem o 12.40. Nie jest jakoś strasznie późno, więc zastanawiam się też nad pójściem na Rakoń - ale podejście na ten ostatni wygląda na po prostu długie i dość męczące. Odpuszczam (bo mi się nie chce), a za to siedzę na Grzesiu przez godzinę, podziwiając widoki i przy okazji rejestrując np. to, że znak zakazu wstępu na Słowację (bo przecież do 15 czerwca ze względu na zimę i ochronę przyrody szlaki są zamknięte) leży na ziemi w charakterze ławki, z której bezczelnie korzystam.
Jestem zafascynowany widokami z góry - bo jest po prostu pięknie! Panorama na połowę polskich Zachodnich w wiosennych kolorach powala (szczyty są w większości zielono-żółte, w ogóle nie widać tej wczesnowiosennej burości, która pojawia się zaraz po stopnieniu śniegu). A kiedy wchodzę na górę, zaczyna się spektakl chmur. Chyba najlepiej będzie, jak po prostu pokażę zdjęcia, bo nie zamierzam bawić się tu w Mickiewicza dla ubogich:
Po godzinie zaczynam schodzenie - tym razem odcinek do granicy lasu idzie mi bardzo sprawnie. Na przełączce siedzi już wycieczka (chyba) szkolna, na oko 40 dzieci z późnej podstawówki - pierwszy raz widzę, żeby taka grupa była w Tatrach w innym miejscu, niż na Rusinowej Polanie / MOKU / Krupówkach / Gubałówce (wiem, te dwa ostatnie punkty nie są stricte w Tatrach). Ale poza tym tłumów brak - poza tym wycieczka wygląda na taką, która jest dość ogarnięta i mniej więcej wie, jak zachowywać się w górach ;-)
Schodzenie przez las mija mi bez żadnych większych emocji. Przy wspomnianym już wyżej rozejściu odbijam na Bobrowiecką Przełęcz. Trawiasta polana na przełęczy z górującym nad nią Bobrowcem to niezła miejscówka na piknik ;-) widoki stąd to zdecydowanie enta liga, ale i tak jest fajnie. Oczywiście wszędzie są groźne tabliczki straszące zakazem przejścia na Słowację.
Grześ, pomimo swojej kurduplowatości, okazał się całkiem fajną górką, a Chochołowska nie jest tak koszmarnie nudna, jak się spodziewałem :-D czas przejścia też nie był masakryczny, ponad godzinę poniżej tego, co mówi mapa! No a Bobrowiecka Przełęcz to po prostu ładne miejsce - jestem w pełni zadowolony z tego wyjścia.
Może zainteresować Cię też:
Tatry, najwyższe góry w Polsce, przez dość długi czas rzadko były moim celem podróżniczym. Teraz podoba mi się tam w zasadzie tak bardzo, jak w różnych innych górach - zajrzyj tutaj, żeby zobaczyć moje tatrzańskie artykuły. A jeśli chcesz dowiadywać się o tym, co u mnie i o moich podróżach na bieżąco, dołącz do grona czytelników na Facebooku! (fb.com/zamiedzaidalej)
Idealny dzień na Tatry Zachodnie! Piękne zdjęcia ;)
OdpowiedzUsuńhaha, dzięki :-D faktycznie, w Zachodnich wtedy były super warunki. Zdjęcia fajne, bo chmury były fotogeniczne ;-)
UsuńSuper spacer, kiedyś co roku jeździłam w te rejony, choć przyznam szczerze, że pierwszy raz słysz o Bobrowieckiej przełęczy
OdpowiedzUsuńwstyd - Twoje nazwisko zobowiązuje ;-)))) a co do spaceru - faktycznie był spoko!
UsuńGrześ piękny jest także jesienią i zimą! Polecam :)
OdpowiedzUsuńDomi
jesień to w ogóle najlepszy czas na góry (tylko szkoda, że trwa dość krótko + słońce wcześnie zachodzi). a zimą to już w ogóle pięknie /chociaż tej tatrzańskiej się trochę boję/. no i mam nadzieję, że jeszcze w tym roku wrócę na Grzesia :-D
UsuńOdświeżyłem niedawno moją znajomość z Tatrami i bardzo się z tego powodu cieszę. Dzięki za inspiracje do kolejnych wypadów!
OdpowiedzUsuńproszę! Tatry są jednak całkiem spoko :)
UsuńJestem górską ignorantką i nawet nie słyszałam o Grzesiu. Całkiem miło chłopak wygląda :) I widoki przednie!
OdpowiedzUsuńoj tam, zawsze jest do nadrobienia! a widoki faktycznie spoko, zwłaszcza jak się pomyśli, że to dość krótka wycieczka /trochę ponad 6 godzin :-D /
UsuńPatrząc po zdjęciach wygląda wszystko bardzo pusto, nie wyobrażam sobie 40 tys. ludzi w tamtym miejscu.
OdpowiedzUsuńbo to było tydzień po majówce - a wtedy zwykle są największe pustki. a w jeden z kwietniowych weekendów w tej dolinie /i to chyba tylko w samą niedzielę/ było 40 tys. ludzi (na tzw. Dniu Krokusa). Nie było mnie tam wtedy, bo wybrałem mniej odwiedzane miejsce w Tatrach
UsuńMAtko.. tak dawno nie byłam w polskich górach!
OdpowiedzUsuńja od prawie 5 tygodni ;-))))
UsuńNie znałam Grzesia :) Piękne zdjęcia, wręcz Król-ewskie :)
OdpowiedzUsuńdzięki! :-D
Usuń