23 lipca 2018
Dzień dziewiąty. Od dzisiaj już na serio kierujemy się na Polskę. Standardowo wyjeżdżamy w granicach 8-9 i (także standardowo) robię sesję zdjęciową w naszej miejscówce noclegowej - a dokładniej powiedziawszy, w starym sadzie - który jest kawałek wyżej. Sad jak sad, ale jabłka z niego były dobre! :-D
Milestii Mici mamy całkiem niedaleko. Już po kilkunastu kilometrach od wyjechania (jedziemy drogą wysadzaną orzechowcami - których w tych okolicach jest pełno. Nie mam zdjęcia, musicie wierzyć na słowo) mamy skręt na drogę na Kiszyniów. Ruch całkiem spory. Chwilę błądzimy po źle oznaczonych drogach i zajeżdżamy. Jesteśmy prawie jedynymi odwiedzającymi. Winnica wygląda jak typowa atrakcja turystyczna, ale nie jest rodem z zachodu (w negatywnym sensie). Na samym wstępie są ustawione fontanny z białym i czerwonym "winem" (tzn. z wodą z farbką. Sprawdziłem, smakuje tak jak zwykła woda ;) ), jest też oczywiście sklep z pamiątkami.
Całe miejsce wygląda trochę inaczej, niż drugi kompleks winnic w Cricovej (w którym byliśmy trzy lata wcześniej), jest znacznie więcej zieleni i coś w rodzaju parku z ławkami; jak dla mnie bije go na głowę! Tak jak w Cricovej, można zwiedzać samochodem podziemne korytarze, wzdłuż których jest ułożone podobno 1,5 mln butelek, a sieć korytarzy liczy sobie 250 km (wykorzystane jest ok. 40 procent) i jest największa w Europie! Nawet biorąc pod uwagę wschodnią tendencję do wyolbrzymiania [bo Milestii Mici powstało w latach 70., jeszcze w głębokim Związku Radzieckim] - tak czy inaczej kompleks jest dość spory.
Ze zwiedzania rezygnujemy - po pierwsze nie mamy wolnego miejsca dla przewodnika (a takowe trzeba mieć), a po drugie, nie jesteśmy aż takimi koneserami win ;-) zamiast tego kupujemy 3 butelki mołdawskiego wina [przy okazji - sklep z winem jest pod ziemią i widać z niego fragment korytarzy :-D] i po godzinie zmierzamy już na Kiszyniów. W mołdawskiej stolicy byliśmy już przelotem w 2015 roku, ale wtedy zobaczyliśmy dosłownie ścisłe centrum - na więcej już niespecjalnie wystarczyło czasu.
Zostawiamy samochód w okolicach centrum. Wymieniamy kasę (jest nawet kantor ze złotówkami) i udajemy się na zwiedzanie. Jak już wiele razy podkreślałem - nie lubię miast i nie znam się na nich, ale Kiszyniów okazał się bardzo ładny w swoim socrealistycznym klimacie. Myślę, że najlepiej będzie, jak po prostu pokażę zdjęcia:
Koło 14 wyjeżdżamy z miasta. Wyskakujemy na drogę w kierunku Rumunii - i teoretycznie moglibyśmy nią dalej jechać, gdyby nie to, że mamy jeszcze jedną rzecz do zobaczenia w Mołdawii. A konkretnie to Dealul Balanesti, najwyższy szczyt kraju, liczący sobie zawrotne 429 m n.p.m. Odbijamy na boczne drogi i tu Mołdawia zaskakuje nas po raz kolejny: ich jakość wcale nie jest zła (ale nie wyglądają też, jakby były oddane wczoraj)! Jeśli kiedyś mówiłem, że mołdawskie drogi są jeszcze gorsze, niż ukraińskie, to to cofam - bo to już nieaktualne ;-)
W wiosce Balanesti meldujemy się późnym popołudniem. Pytamy miejscowych o górę - ale niespecjalnie wiedzą, gdzie to w ogóle jest. Widać, że rzadko kiedy ktokolwiek tu przyjeżdża. W pewnym miejscu jest skręt do lasu - zostawiamy samochód na polanie i idziemy kawałek. Teren ani myśli wznieść się nawet odrobinę, więc rezygnujemy (potem sprawdziłem, że gdybyśmy poszli kawałek dalej - to udałoby nam się dojść na dach Mołdawii :( ).
Nie chcemy wracać tą samą trasą, więc wybieramy skrót, przez który google w żaden sposób nie chce poprowadzić trasy, twierdząc, że w okolicach linii kolejowej droga się urywa. W międzyczasie asfalt się kończy i zjeżdżamy na szutrówkę. Mam trochę deja vu z Rumunii sprzed kilku lat :-D droga prowadzi wśród pagórkowatych pól, jedziemy przez przysłowiowe middle of nowhere. A pośrodku wszystkiego, między drogą a polem kukurydzy, stoi studnia. Ale nie taka sobie zwykła - tylko taka mołdawska, kiedy człowiek na nią patrzy, to od razu wie, że to jest tam [sprawdzone parę dni temu na FB - większość z Was uznała, że ta studnia stoi w tym kraju ;-) ]
Mijamy rozjazd i dojeżdżamy do kolejnej wioski. Tutaj droga nie tyle się kończy, co staje się nieprzejezdna dla czegokolwiek, co jest mniej terenowe, niż Łada Niva. Zostaje nam się wrócić i spróbować jechać w drugą mańkę - i to okazuje się już udane. Najpierw jeszcze szutrem, a potem już asfaltem bezproblemowo pokonujemy odcinek do głównej. Nie mamy już właściwie nic do roboty w Mołdawii, a do granicy zostało nam 35 km - więc postanawiamy jeszcze dzisiaj spróbować wjechać na teren Rumunii.
Jedziemy wzdłuż linii kolejowej (nad którą unosi się specyficzna mieszanina klimatu pylistych dróg i starych torów kolejowych) aż do granicznego miasteczka Ungheni. Nie możemy tutaj przekroczyć granicy - bo przejście jest tylko kolejowe, do drogowego musimy nadrobić jakieś 30 kilometrów. Kierujemy się wzdłuż granicznej rzeki Prut na mołdawsko-rumuńskie przejście graniczne w Sculeni (po obu stronach nazywa się tak samo). Mołdawia żegna nas kolejką tirów przed granicą - ale szybko ją omijamy i wjeżdżamy na przejście. Granica idzie dość sprawnie, przed nami kilka samochodów - już po około 20 minutach przejeżdżamy przez most i jesteśmy na terytorium Rumunii. Rumuński pogranicznik kartkuje nasze paszporty (tradycyjnie już nie chcą dać pieczątki, "bo to niezgodne z unijnymi przepisami" :( ), ale zaraz dostajemy je z powrotem. Jest 20, przekroczyliśmy granicę, teraz pozostaje tylko poszukać miejscówki noclegowej.
Do - jak się okazuje - punktu końcowego na dzisiaj docieramy po mniej więcej 6 km od granicy, jest w okolicach wioski Cotu Morii. Miejscówka jest przy gliniastej drodze (spory kawałek dalej jest gospodarstwo, wyglądające na wymarłe), pomiędzy dwoma pasmami zielonych wzgórz. Ściemniło się już na tyle, że uznajemy, że dalsze szukanie nie ma żadnego sensu. Zostajemy i rozkładamy namiot. (przy okazji odkrywam, że rozwaliłem sobie plombę...). Zasypiamy dość szybko.
Może zainteresować Cię też:
W Mołdawii byłem 3 razy - widziałem socrealistyczny Kiszyniów, ponure Balti i jeździłem szutrowymi drogami na prowincji. Z kolei Rumunię odwiedzam rokrocznie od 2014 - m.in. jechałem dwiema pięknymi trasami w Karpatach (Transalpiną i Transfogaraską), odwiedziłem blisko 1000-letnią kopalnię w Turdzie czy odpoczywałem na rumuńskim wybrzeżu Morza Czarnego. Wybierasz się tam? Przeczytaj moje mołdawskie i rumuńskie teksty. A jeśli chcesz dowiadywać się o moich podróżach na bieżąco, dołącz do grona czytelników na Facebooku! (fb.com/zamiedzaidalej)
23 grudnia 2018
Home »
Mołdawia
,
Relacje
,
Rumunia
,
Ukraina-Mołdawia-Rumunia 2018
» Ukraina - Mołdawia 2018. Część 9 - Kiszyniów, mołdawskie szutrówki i rozwalona plomba
Ukraina - Mołdawia 2018. Część 9 - Kiszyniów, mołdawskie szutrówki i rozwalona plomba
W tej witrynie są wykorzystywane pliki cookie, których Google używa do świadczenia swoich usług i analizowania ruchu. Twój adres IP i nazwa użytkownika oraz dane dotyczące wydajności i bezpieczeństwa są udostępniane Google, by zapewnić odpowiednią jakość usług, generować statystyki użytkowania oraz wykrywać nadużycia i na nie reagować. (więcej informacji w polityce prywatności)
Totalnie sielskie widoki. Idealnie na odpoczynek!
OdpowiedzUsuńpotwierdzam, Mołdawia to mocno chilloutowy kraj :)
UsuńByliśmy ponad 5 lat temu w Rumunii, ale do Mołdawii nie dotarliśmy. Widzę, że to był błąd, który koniecznie trzeba nadrobić ;)
OdpowiedzUsuńnadrabiajcie jak najszybciej! Mołdawia się zmienia coraz bardziej - za 5-10 lat już nie będzie taka klimatyczna!
UsuńMołdawia to bardzo fajne i niedoceniane miejsce - super, że ludzie jeżdżą tam coraz częściej i dzielą się swoimi przeżyciami i uwagami! Jak tam Kiszyniów się miewa?
OdpowiedzUsuńpotwierdzam, świetne miejsce na podróżowanie. Kiszyniów teraz jest jakiś ładniejszy - przynajmniej ja go tak odebrałem - w stosunku do 2015 roku :-D
UsuńJestem ci wdzięczna za ten tekst, bardzo mało informacji można znaleźć o Mołdawii, a nigdy nie słyszałam by ktoś odwiedził tamtejszą winnicę. Dla mnie to heaven. Kocham wino. Próbowałam kilka mołdawskich i muszę przyznać, że nie zawiodły
OdpowiedzUsuńMołdawia ostatnio staje się coraz popularniejsza - ale fakt, póki co mało ludzi tam jeździ. A winnice są super, ja bardzo polecam :-D
Usuń