Moje podróże w 2018 roku
Styczeń (1 dzień w podróży)
Zaczęło się niewinnie. Styczeń zamknąłem zaledwie z jednym dniem w podróży na koncie - 14 stycznia po raz pierwszy w tym roku byłem w górach i od razu zdobyłem tysięcznik :-D a konkretnie to Ćwilin w Beskidzie Wyspowym (1072 m n.p.m.). Kiedy wyszliśmy na górę, szczyt pokryła chmura i pod względem widokowym musieliśmy się obejść smakiem, dodatkowo aparat ledwo trzymał na baterii - chwilę po tym, jak zrobiłem zdjęcia z samego wierzchołka (jedno wielkie mleko) bateria padła. Ale góra zdobyta! :-D
Luty (8 dni w podróży)
W lutym zacząłem sezon narciarski w Kasinie - późno nawet jak na mnie :-D a parę dni później znowu zjeżdżałem na nartach (tym razem w słowackim Rużomberoku) i... wpadłem po raz kolejny w Beskid Wyspowy, tym razem na górujący nad Wiśniową Ciecień (829 m n.p.m.). Widoków znów nie było, a szczyt wyglądał tak, że gdyby się zagapić, to można byłoby go przejść i nie zauważyć.
Później, korzystając z tanich biletów (28 zł w obie strony) wpadłem na chwilę do deszczowego Budapesztu. A tydzień później znowu byłem w Rużomberoku i na samym końcu miesiąca - we Wrocławiu i w Puszczy Niepołomickiej.
Marzec (5 dni w podróży)
Początek miesiąca upłynął mi na nauce, ale już w jego połowie byłem w Górach Suchych. Serio - ale to nie góry, tylko miejscowość - w której przy okazji wznosi się najwyższy naturalny szczyt łódzkiego o wdzięcznej nazwie Fajna Ryba :-D (połączyłem to z Gidlami i kilkoma innymi miejscami w łódzkim). A potem złożyło się tak, że pojechałem na 2 dni do Warszawy na finał Olimpiady Wiedzy o Mediach - laureatem nie zostałem, ale za to porobiłem zimowe ujęcia stolicy - bo akurat wtedy zima postanowiła przypuścić atak ;-). Następny weekend to zakończenie sezonu narciarskiego na Słowacji i pożegnanie górskiej zimy - a konkretnie poprzez zdobycie Łopienia w Beskidzie Wyspowym (ta górka swoją drogą bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła - ale o tym potem).
Chciałem jeszcze wyskoczyć do czeskiego Brna tuż przed Wielkanocą - ale akurat tak się złożyło, że Flixbus, którym mieliśmy jechać, miał... 3 godziny opóźnienia (!) i tak naprawdę już się nie opłacało.
Kwiecień (9 dni w podróży)
Czwartego miesiąca roku na pewno długo nie zapomnę! Po raz pierwszy byłem w tym sezonie w Tatrach i oglądałem krokusowe dywany bez tłumów ludzi za plecami (!). A potem był - tradycyjny już o tej porze roku - szósty Cieszyn, na którym wreszcie porobiłem jakieś przyzwoite zdjęcia :-D
Ale największa rzecz miała dopiero nadejść. Nie tylko podróżnicza, ale też "naukowa" - 19 kwietnia pojechałem do Zamościa na finał Olimpiady Geograficznej. I trzy dni później zostałem laureatem :-D (niestety na międzynarodową olimpiadę zabrakło mi kilku punktów), a przy okazji porobiłem zdecydowanie za dużo zdjęć w jednym z moich ulubionych miast w Polsce. A początek majówki spędziłem w Tatrach - które zaskoczyły mnie a) brakiem korka na Zakopiance b) frekwencją na szlaku (od pewnego momentu na ścieżce było kilka osób).
Maj (4 dni w podróży)
Nie siedziałem w domu w majówkę i tak jak rok wcześniej - moim celem na 2 dni stało się podkarpackie (tym razem bez wypadu do południowych sąsiadów). A kilka dni później, korzystając z zerowej ilości śniegu i świetnego warunu, stawiłem czoła... długiej, nudnej i ciągnącej się w nieskończoność Chochołowskiej (i to nawet 2 razy). Chociaż tak naprawdę głównym celem był Grześ. Góra, która może nie jest zbyt poważnym celem - za to widok z niej jest rewelacyjny (tym bardziej, że wysiłek włożony w podejście, najogólniej mówiąc, jest prawie żaden). W maju byłem też jeszcze na kolejnym pagórze - który chyba dostanie miano najniższego zdobytego przeze mnie ever - bo to Górka Szczęśliwicka o wzroście 151 m n.p.m., najwyższy szczyt Warszawy :-D
Czerwiec (10 dni w podróży)
Czerwiec zacząłem od jednodniówki w Olsztynie pociągiem. To był ostatni rok, kiedy łapałem się na promocję Intercity na darmowe przejazdy 1 czerwca. W 2016 byłem tak we Wrocławiu, w 2017 w Gdańsku - przyszedł czas i na stolicę warmińsko-mazurskiego. A rozkład pociągów jakoś tak się ułożył, że do Olsztyna (który był chyba największym rozczarowaniem w tym roku - w ogóle do mnie nie przemówił) doszło mi jeszcze półtorej godziny w Iławie - starczyło akurat, żeby zobaczyć Jeziorak. I tym sposobem przejechałem 1200 km, żeby na Warmii spędzić łącznie jakieś 6 godzin :-D
A kilka dni później nieoczekiwany ciąg zdarzeń zdecydował o tym, że zmieniłem profil klasy - więc w wakacje miałem dodatkowo zapewnione powtarzanie biologii, chemii i angielskiego do egzaminu z różnicy programowej ;-) ale jeszcze zanim zacząłem się uczyć, pojechałem na 8 dni na Bałkany - a dokładniej do Serbii, Macedonii i Rumunii - między innymi po to, żeby poznać nieznane okolice monastyru Sweti Naum, zobaczyć zrujnowane po wojnie budynki w Belgradzie i wpaść na chwilę do Timisoary.
Myślałem też, że w czerwcu wyjdę na jakiś wyższy szczyt - kondycja sama się nie zrobi :-D Tymczasem kilka godzin po rozpoczęciu wakacji w Tatrach dosypało śniegu i skończyło się na Sarniej Skale - gdyby nie taka pogoda, to pewnie jeszcze długo nie zwróciłbym uwagi na te rejony.
Myślałem też, że w czerwcu wyjdę na jakiś wyższy szczyt - kondycja sama się nie zrobi :-D Tymczasem kilka godzin po rozpoczęciu wakacji w Tatrach dosypało śniegu i skończyło się na Sarniej Skale - gdyby nie taka pogoda, to pewnie jeszcze długo nie zwróciłbym uwagi na te rejony.
Lipiec (19 dni w podróży)
Dwa dni po Sarniej Skale siedziałem już w autobusie do Katowic. Nie znałem zupełnie tego miasta - a kiedy pojawiły się bilety za grosze (dosłownie, bo kosztowały 1,98 zł w obie strony), nie zastanawiałem się ani sekundy. Przeszedłem 21 kilometrów po stolicy śląskiego, w tym byłem na Nikiszowcu - zabytkowym osiedlu górniczym z czerwonej cegły. I po raz kolejny się potwierdziło, że bardzo lubię przemysłowe miasta - głównie za ich zieloność.
Chwilę później pojechałem na 6 dni w podkarpackie, a zaraz potem znów w Tatry - tym razem celem była przełęcz Karb, na Kościelec nie wystarczyło już czasu (co się odwlecze, to nie uciecze...). A zaraz potem wyjazd wakacyjny 2018, tym razem trochę inny, bardziej stacjonarny, niż ostatnio - 11 dni spędzonych między Ukrainą, Mołdawią i Rumunią.
Sierpień (8 dni w podróży)
Właściwie wszystkie sierpniowe wyjazdy kręciły się wokół gór. Tym razem była mała zmiana - bo zdradziłem Tatry i Beskidy i pojechałem w Sudety, żeby wyleźć na parę szczytów z Korony Gór Polski. Udało się - Wielka Sowa i Ślęża padły! :-D (swoją drogą ta pierwsza zdecydowanie przebiła moje oczekiwania). Dodatkowo "zdobyłem" też Gromnik - najwyższą górkę Wzgórz Strzelińsko-Niemczańskich.
Skoro sierpień - to moje urodziny! 12 sierpnia kończyłem 16 lat i postanowiłem to uczcić w bardziej spektakularny sposób, niż rok wcześniej. Pomysł nasunął się sam - pobicie solowego rekordu wysokości i zdobycie Kopy Kondrackiej - która w końcu jest "pełnoprawnym" dwutysięcznikiem! A przy okazji udało mi się zobaczyć niedźwiedzia, znienawidzić 1000 razy zielony szlak na przełęcz pod Kopą (podejście w upale. Nie polecam :-D ), być w Piekle, olać wychodzenie na Giewont i poplażować na wieczornych Kalatówkach. Taka tam leniwa sierpniowa niedziela :-D
Dalsze dni to powtórki, zajęcia chemiczne i... egzaminy - 29 sierpnia zdałem :-D a już następnego dnia jechałem do Zakopca na 14. Festiwal Filmów Górskich. Cztery świetne dni, poświęcone na inspirujące prezentacje ludzi gór (m.in. ogólnopolskie zawody w boulderingu - Zako Boulder Power 2018, spotkanie z Andrzejem Bargielem - który miesiąc wcześniej jako pierwszy na świecie zjechał na nartach z K2) i... integrację blogerską połączoną z warsztatami w ramach bloGÓRsfery - drugiego spotkania blogosfery górskiej!
Wrzesień (7 dni w podróży)
Drugą klasę liceum zacząłem od wyjazdu do Pragi (którą odwiedziłem po 10 latach przerwy), przy okazji zahaczając też o Góry Stołowe i Kutną Horę - która sama w sobie nie jest może najciekawszym miasteczkiem, ale już tamtejsza kaplica czaszek śmiało może kandydować do miana highlightu tego wyjazdu - Czermna może się schować przy czeskiej wersji!
Ale nie obyło się też bez gór. Kopa Kondracka już po 6 tygodniach przestała być moim solowym rekordem wysokości - a został nim Kościelec! Pierwszy trudniejszy szczyt w moim tatrzańskim portfolio. Zdobywałem go po południu, na szczycie zameldowałem się przed 16 - i przez chwilę miałem cały wierzchołek (w pakiecie z jesiennymi widokami na 21 stawów w Dolinie Gąsienicowej) tylko dla siebie! A potem, kiedy zbiegałem do Kuźnic, na przełęczy między Kopami pożegnał mnie nierzeczywisty zachód słońca. Czy ktoś jeszcze mówi, że jesień to zły czas na góry? :-D
Dwa dni później kolejny szczyt - do Korony Gór Polski dołożyłem Lackową w Beskidzie Niskim. I się przekonałem, że nawet w takich pagórach można się zmęczyć. Podejście na szczyt jest
naprawdę dosyć strome, czasem trzeba trzymać się drzew (zupełnie nie jak w Niskim) :-D
naprawdę dosyć strome, czasem trzeba trzymać się drzew (zupełnie nie jak w Niskim) :-D
Październik (3 dni w podróży)
Chociaż jesień w tym roku okazała się świetna pogodowo - to nie wiedzieć czemu, niespecjalnie chciało mi się jeździć w góry. Byłem za to w Katowicach (na ogólnopolskim dyktandzie. Znowu trochę zabrakło do miejsca na podium...), na wyjeździe rodzinnym w łódzkie - no i w Tatrach! Tym razem nie było czasu na żadne ambitne cele - więc przeszedłem tylko Dolinę Olczyską w jesiennej odsłonie i wdrapałem się na Nosal. A złożyło się akurat tak, że na jego szczycie zameldowałem się dokładnie o zachodzie słońca - i znowu miałem wierzchołek tylko dla siebie!
Listopad (5 dni w podróży)
W listopadzie miałem kolejny wyjazd rodzinny - tym razem w podkarpackie. Potem nie miałem w planach żadnych podróży - przez całe 3 tygodnie :-D bo wtedy spędziłem weekend pod Krakowem na warsztatach biologicznych. A kolejne parę dni później zdobyłem Luboń Wielki - też akurat wyszło tak, że załapałem się na zachód słońca. Tyle że o ile na Nosalu warunki były letnie, o tyle na Luboniu na górze były już całkiem zimowe. A zimowy zachód słońca to po prostu rewelacja. Nawet, jeśli ze szczytu jest widok głównie na wschód :-D do tego na szlaku spotkałem łącznie 2-3 osoby. Za to schodzenie przez las praktycznie po ciemku nie było specjalnie przyjemne - tym bardziej, że trzeba było patrzeć pod nogi, czy tam czasem nie ma lodu...
Grudzień (5 dni w podróży)
Myślałem, że w tym roku nigdzie nie polecę samolotem - ale Ryanair wrzucił bilety do Lwowa za 40 zł, więc grzech było nie skorzystać. Chociaż lało, to wydrapaliśmy się na Kopiec Unii Lubelskiej i połaziliśmy trochę po mieście. A potem powrót pociągami - 6 godzin w mokrych ciuchach :-D potem znów Puszcza Niepołomicka, a na samym końcu postanowiłem naprawić swój błąd z ubiegłego sezonu narciarskiego - i zamiast w lutym, zacząłem go już 22 grudnia na Słowacji (o ile nie pomyliłem się w liczeniu, to to mój 40. pobyt w tym kraju). Potem jeszcze znowu wyjazd rodzinny. I był też akcent górski - w sylwestra dołożyłem następną cegiełkę do KGP - Łysicę w Górach Świętokrzyskich!
12 górskich miesięcy 2018
Byłem w górach w każdym miesiącu w roku - w ubiegłym roku się nie udało, ale teraz postanowiłem znowu tego spróbować. Pod koniec miałem na to takie ciśnienie, że raz nawet pojechałem po szkole, ostatniego dnia po południu (!) - i dało radę! :-D Spędziłem na szlakach 17 dni, przechodząc 255 km i pojawiłem się w Beskidzie Wyspowym, Tatrach, Górach Sowich, Masywie Ślęży, Górach Stołowych i Górach Świętokrzyskich. A przy okazji do Korony Gór Polski przybyły mi cztery szczyty - Wielka Sowa, Ślęża, Lackowa i Łysica :-D
2018 w liczbach
- 2018 zamknął się liczbą 37 opublikowanych tekstów (prawie dwa razy mniej, niż w 2017),
- byłem rekordowe 84 dni w podróży,
- 10 razy nocowałem na dziko,
- do mojego paszportu przybyło 11 pieczątek (z czego jedna unijna),
- 1 raz leciałem samolotem,
- odwiedziłem 8 krajów (część z nich kilkakrotnie),
- zrobiłem ok. 17 000 zdjęć (le,
- pokonałem (różnymi środkami transportu - rowerem, samolotem, samochodem, pociągiem, pieszo...) ok. 20 500 km,
- byłem w górach w każdym miesiącu w roku, na szlaku spędziłem 17 dni, przechodząc 255 km,
- odwiedziłem 3 nowe pasma górskie,
- dodałem do Korony Gór Polski 4 szczyty (Wielka Sowa, Ślęża, Lackowa i Łysica),
- 2 razy pobiłem swój solowy rekord wysokości (najpierw na Kopie Kondrackiej, a potem na Kościelcu)
- ... i wiele innych!
Plany na 2019 rok
Jak już pewnie zdążyliście zauważyć - ostatnio na blogu jest mniej wschodu, a więcej gór i aktywności. I dalej będzie górsko! (a przynajmniej się postaram, żeby było ;-) ) Nie może być nudno - nic z tych rzeczy. Nie mam jakichś ogromnych planów na ten rok - ale będzie się działo! Stay tuned! :-D
Na sam koniec - jeszcze raz - SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU 2019 dla Was wszystkich!!! Dziękuję Wam, że ciągle ze mną jesteście! :-D
Może zainteresować Cię też:
Piszę tu od lutego 2014 - od tamtej pory zdążyłem odwiedzić już blisko 20 krajów, moje doświadczenie podróżnicze też mocno się powiększało i rozwijało, razem z blogiem! Jeśli chciałbyś wiedzieć, co u mnie - dołącz do grona fanów na Facebooku (fb.com/zamiedzaidalej). Będzie mi bardzo miło! :D
pomyślności i super wrażeń z podróży, niech czas do wycieczek się nie dłuży
OdpowiedzUsuńczytelniczka85
Dziękuję! :D teraz właśnie wróciłem z Francji - najbliższy dłuższy wyjazd nie wcześniej, niż za 3 miesiące. Byle przeleciało :-D
UsuńAktywny rok, gratulacje :)
OdpowiedzUsuńA propos wycieczki bałkańskiej - czy zrujnowane budynki MON w Belgradzie zaczęły być remontowane??
jak byłem w czerwcu, to dalej stały zrujnowane - chociaż mogli zacząć je remontować bliżej końca roku (ale nie sądzę)
Usuńna Twoich zdjęciach wyglądają na remontowane - ten z lewej jak rusztowanie :P
Usuńno może trochę :-D
Usuń