Budzę się o 5 - jest już jasno. Wychodzę z samochodu (jak pewnie pamiętacie, spaliśmy w aucie). Po godzinie robienia fotek i gadania z Tatą znowu zasypiam - budzę się drugi raz o 8.
Pierwszy widok po obudzeniu się? Rolnicy, którzy pokazują nas sobie palcami i plotkują o nas - czyli to my jesteśmy atrakcją, tym bardziej w kwietniu ;)
Kolejny punkt zwiedzania - Nyiregyhaza (są tam pyszne langose). Idziemy do miejsca znanego nam z ubiegłego roku, a tu d... langosarnia zamknięta. Przeczesujemy pół miasta (też zabawna sytuacja - widzimy napis LOGOSZ - myślimy, że langose, a tu jakaś księgowość ;) ), okazuje się, że ostatnie 2 sztuki są w centrum handlowym (pod którym zaparkowaliśmy). Oczywiście kupujemy, ale nie są nawet w połowie tak dobre, jak te na ulicy i do tego są... z mięsem (rada: nie kupujcie jedzenia w centrach handlowych!). Przy okazji langosowych poszukiwań wymieniamy PLN na USD (niestety trzeba było wymienić PLN na HUF i HUF na USD, straciliśmy na tym jakieś 50 PLN).
Jedziemy w kierunku Rumunii. W Nagykallo odbijamy do miasteczka o wdzięcznej nazwie Balkany (adekwatna do nazwy podróży :) ) i robimy sobie zdjęcia przy tabliczce. Na Węgrzech, jakieś 10 km przed granicą, czeka nas jeszcze jedna atrakcja, totalnie nieznana, a warta zobaczenia - aleja jemioły. To, co tam jest, raczej trudno wyrazić słowami, ja mogę pokazać tylko zdjęcia (zaledwie 2, bo inaczej post byłby za długi):
Rumunia
O 15.20, a właściwie o 16.20 (zmiana strefy czasowej) wjeżdżamy do pierwszego bałkańskiego państwa - Rumunii. Na przejściu granicznym Vallaj - Urziceni (które jest moim zdaniem najlepsze do przekraczania granicy węgiersko - rumuńskiej) odprawa jest bardzo szybka, przed nami jeden samochód, jest ciepło (14 stopni). Kupujemy rovinietę i jedziemy w głąb kraju... pierwsze miasto to Carei - nie tyle ono mi się spodobało, co jego przedmieścia... też zdjęcia oddają wszystko (poza tym właśnie z tych przedmieść pochodzi "Opreste la lumina rosie", co przetłumaczyłem mniej więcej: "Uwaga na czerwone światło").Następne większe miasto to Satu Mare - tankujemy LPG (65RON) i jedziemy w kierunku Maramures, najbardziej wysuniętego na północ regionu Rumunii. Zaraz za Satu Mare zaczyna lać jak z cebra, momentalnie robi się zimno (3 stopnie). Jedziemy 40 km w deszczu, słońce świeci dopiero w Negresti Oas. Wymieniamy kasę (EUR na RON) i obieramy kierunek na Sapantę. Droga do Sapanty prowadzi przez przełęcz Huta - zatrzymujemy się, wychodzimy na wzgórze i... przed nami 30 metrów ściany skalnej w dół - kamieniołom. Warto ;)
20 km za przełęczą jest Sapanta (Wesoły Cmentarz). Około 19 zatrzymujemy się zwiedzać, nic od zeszłego roku się nie zmieniło, jedyna różnica polega na możliwości darmowego wejścia (bez biletu). Kolejne miasto to Sighetu Marmatiei; zatrzymujemy się tylko na małe zakupy (polecam herbatniki o wdzięcznej nazwie Popular Biscuits, worek kosztuje 6RON, starczyło ich na 4 dni).
Po zakupach planujemy jechać do Borsy, położonej 80 km za Sighetu... niestety jest już późno i trzeba szukać noclegu. W okolicy wioski Oncesti znajdujemy fajne, duże, kamieniste pole, nawet z WC, tylko jedyną niedogodnością jest łażący wszędzie lokalny pies. Na kamieniach robimy sobie ognisko, gadamy przy nim do 12, jest wesoło (uwaga od Taty: rumuńskie piwa są dobre). Idziemy spać w samochodzie ;)
Przejechaliśmy 306 km.
S.
po wymienialiście złotówki na dolary????
OdpowiedzUsuńTak :) bo planowaliśmy być w Naddniestrzu nieco więcej - a generalnie na wschodzie prościej jest z dolarami (na Białorusi płaciłem nimi nawet za jakieś souveniry).
Usuńno tak, to wtedy bardziej zrozumiałe. Ale chyba jednak bardziej opłacało się je od razu kupić w Polsce? :)
UsuńBardziej ;) jak już wyżej napisałem, straciliśmy na tym jakieś 50 PLN. Myśleliśmy, że da się wymienić na granicy słowackiej. No, ale się okazało, że to dziura bez kantoru... przez całą Słowację się rozglądałem za kantorem ;)
Usuń