Opuszczamy dzisiaj Ukrainę, która już trochę nas zmęczyła (jakoś tak, zupełnie nie wiem czemu). Najwyższy czas zmierzać już na południe, do najczęściej odwiedzanego przez nas okołobałkańskiego kraju - Rumunii. Skoro nie jedziemy ani do Iljiczewska, ani na pogranicze ukraińsko-mołdawskie, to zostaje nam już tylko kierowanie się cały czas przez Rumunię w stronę Bułgarii.
Na początek jedziemy do Kut. Dzisiaj to zwykłe miasteczko nad Czeremoszem, ale jeszcze 80 lat temu tu kończyła się Polska, a zaczynała Rumunia - teraz Czeremosz znów stanowi granicę, ale tylko pomiędzy iwanofrankiwską a czerniowiecką obłasti. Zaczęła się już Bukowina.
Drogi cały czas są dość dziurawe, a mijane miasteczka raczej senne (oprócz Storożyńca, gdzie trafiliśmy chyba na dzień targowy). Gdzieś po drodze mignęła mi chyba tabliczka "Dom Polski", ale poza tym żadnych polskich śladów nie widać. W którejś z wiosek wydajemy ostatnie hrywny... dopiero na granicy odkryjemy, że zostało nam ich jeszcze 500, policja wczoraj nie wzięła banknotu pięćsethrywnowego.
Trasa M19 do samej granicy jest wielka i szeroka. Zaczynają się pojawiać stacje benzynowe, aż w końcu jest. Przejście graniczne do Rumunii. Pierwszy szlaban to zero kolejki, no to myślimy, że przejedziemy całkiem szybko. Dopiero dalej okazuje się, że na wyjazd z Ukrainy czeka sporo samochodów. Dostajemy po ukraińskim stemplu wyjazdowym - który jest chyba najbardziej niewyraźnie wbitą pieczątką w moim paszporcie, nazwy przejścia (Porubne) za nic nie idzie odczytać, chyba, że przy sporej wyobraźni ;)
Po rumuńskiej stronie znowu kolejka do odprawy. Różnica jest taka, że tu jest dużo więcej przestrzeni, a ogonek do rumuńskiej kontroli jest taki sam na "All passports", jak i na pasie unijnym, więc urozmaicamy sobie czas, siedząc na poboczu na śpiworach ;) granica łącznie zajmuje nam 3,5 godziny, więc kiedy wyjeżdżamy, jest już prawie 16.
Pierwsze miasteczko za granicą to Siret. Kupujemy rovinietę, wymieniamy kasę (100 EUR - 452 RON) i chcemy w końcu coś zjeść. Z pomocą miejscowych znajdujemy knajpko-stołówkę z dala od głównej drogi. Jedzenie jest pyszne i rozsądne cenowo (17 RON/osoba) - przy okazji dowiaduję się, że w Rumunii są 4 rodzaje przyrządzania ziemniaków, każdy trochę inny...
Chcemy dzisiaj dojechać jak najdalej na południe. Mijamy Suczawę (tankowanie), Roman, Bacau... na wschodzie Rumunii miasta wydają się mało fajne, za to krajobraz jest trochę pagórzasty (nie górzysty, są tylko wzgórza) i dość podobny do sąsiedniej Mołdawii. Zresztą jakby nie było - jesteśmy w historycznej Mołdawii, co nie przeszkadza nam natknąć się też na polski akcent ;)
Dojeżdżamy trochę za Bacau i zaczynamy szukać miejsca na nocleg. Pierwsza miejscówka mało fajna, bo wśród mięty (nie no, lubię jej zapach, ale nie pogniewałbym się, jakby w tamtym miejscu był tak ze 2 razy słabszy). Za to druga okazuje się strzałem w 10; blisko do lasu, na bocznej drodze za wioską. Okazuje się też, że rozłożyliśmy się nad pastwiskiem - słyszymy dzwonki na szyjach "łowiecek" i kóz. Z lasu dobiega też szczekanie (chyba jest tam jakiś dom z psem-cerberem), ale jednak obywa się bez nocnej psiej wizyty. Na jutro planujemy już rumuńskie wybrzeże!
Może zainteresować Cię też:
Rumunię odwiedziłem do tej pory 6 razy (jeżdżę tam od 2014 roku). Byłem m.in. w Fogaraszach, w Maramureszu czy w Transylwanii - ale odwiedziłem też tereny na południe od łuku Karpat - wybrzeże i Bukareszt. Wybierasz się tam? Przeczytaj moje artykuły o Rumunii. A jeśli chcesz dowiadywać się o moich podróżach na bieżąco, dołącz do czytelników na Facebooku! (https://facebook.com/zamiedzaidalej)
0 komentarze:
Prześlij komentarz