To miał być ostatni dzień dobrej pogody. Tatry odpadały (bo już po południu miało rzucać żabami, a do tego zrobiła się lawinowa trójka), więc pozostało nam udać się w niższe pagóry. Tym bardziej, że moje doświadczenie górsko-zimowe póki co jest żenujące (a ostatni raz byłem zimą w górach na Pilsku w marcu) - więc potrzebowaliśmy jakiegoś szczytu, na który się krótko idzie! A z racji kończącego się roku - żeby ten szczyt należał do Korony Gór Polski, w końcu w 2017 roku wypadałoby jeszcze coś do niej dołożyć.
Tak więc jest niedzielne przedpołudnie, nad głowami lampa, a my zmierzamy do początku czerwonego szlaku prowadzącego na Lubomir (904 m.n.p.m.). Dokładnie to na Przełęcz Jaworzyce (579 m.n.p.m.). Na przełęczy zaskoczenie - można jeszcze kawałek podjechać (z czego bezczelnie korzystamy, żeby zaoszczędzić sobie dreptania po asfalcie). Wkraczamy na szlak (niestety kiedy idzie się od tej strony, spora część to asfalt. Prawie jak na Moku). W pakiecie ze szlakiem są jeszcze tablice informujące o historii odkryć astronomicznych w tym miejscu (jak i w ogóle w Polsce) - bo na górze jest obserwatorium.
Przed wyjazdem naczytałem się w internetach, jak to strasznie z Lubomira nie ma widoków - więc nie nastawiałem się na to, że na podejściu zobaczymy cokolwiek poza lasem. BŁĄD! Wystarczyło odwrócić głowę w lewo, tam można już popodziwiać różne górki, przede wszystkim w Beskidzie Wyspowym. Świeci słońce, wszystko pokryte śniegiem, ogólnie zimowa pogoda jak sto milionów, wszystko wygląda trochę nierealnie. Mijamy zakręt, gościniec (czyli pensjonat) i wchodzimy w las. No i koniec panoram na zimowe Beskidy, teraz będą panoramy na drzewa.
Skręcamy. Szlak zaczyna mocniej zasuwać pod górę. Zmachać się można (chociaż ten trochę ostrzejszy odcinek jest naprawdę krótki - 20 minut emeryckim tempem w zimie), aż nagle widzimy budynek. Obserwatorium astronomiczne - czyli już szczyt! Widoków faktycznie nie ma (tzn. są - na las), a budynek jest zamknięty. Oczywiście obowiązkowo sesja - focimy, co jest do sfocenia - i po krótkim popasie idziemy z powrotem na dół (zejście mija sporo szybciej, niż wejście). Niecałe pół godziny najpierw leśną drogą, a potem asfaltówką. Tyle!
Lubomir zaliczony - bardzo sympatyczne miejsce, chociaż to typowy beskidzki zalesiony pagór, który dodatkowo nie grzeszy wysokością. Myślę, że kiedyś jeszcze go powtórzę - ale może od innej strony? (w końcu szliśmy chyba najkrótszym szlakiem na niego - 5 km). Fajna górka na zimę albo wiosnę - latem jednak raczej uderzam na coś wyższego!
Może zainteresować Cię też:
- najwyższa góra Beskidu Wyspowego (Mogielica),
- zimowe wejście na Śnieżnicę,
- Rumunia - trzy pory roku jednego dnia.
Piękna zimowa wycieczka :)
OdpowiedzUsuńpotwierdzam, fajnie było!
UsuńAleż piękne niebo na tych zdjęciach! I tyle słonka!! To jest jedyna sytuacja, kiedy ktoś by mnie [może] wyciągnął zimą w góry na krótki spacer ;) Ale zdjęcia mogę oglądać bez końca ;)) |Ewa
OdpowiedzUsuńnazwa bloga zobowiązuje ;)))
UsuńŚnieg!
OdpowiedzUsuńJak bardzo mi go brakuje zimą na Lubelszczyźnie :(
w Krk też słabo, dobrze, że 50 km dalej już jest :)
UsuńBardzo fajny i malowniczy spacer. Oj, zatęskniło mi się za zimą! Pozdrowienia z Ameryki Centralnej!
OdpowiedzUsuńdzięki! też pozdrowienia - z Krakowa ;)
UsuńPiękna, prawdziwa zima. W górach jednak najlepiej :)
OdpowiedzUsuńpotwierdzam! te polskie góry wcale nie są takie złe - chociaż np. w Bułgarii są dużo większe (i bardziej różnorodne) :)
Usuń