Jednodniówka w Holandii wyszła dzięki ułożeniu lotów - wylot rano, powrót wieczorem. Do tego termin wypadł w sobotę, bilety były w znośnej cenie (150 zł w dwie strony) - żyć nie umierać.
Wylatywaliśmy (byłem z Siostrą) kilka minut po 7 rano, z Katowic WizzAirem (po raz pierwszy nie mam żadnego zdjęcia, siedziałem przy przejściu). Lot przebiegł szybko - już o 8.50 postawiłem stopy w 29. odwiedzonym kraju ;-) Pierwsze zderzenie z Holandią? Nalanie do butelki tamtejszej kranówy [niestety - to nie Kraków, woda śmierdziała chlorem ;-) ]. Za to zaraz po wyjściu z lotniska (gdzie zaopatrzyliśmy się w bilety na autobus do centrum) wrażenie jak najbardziej pozytywne - po 15 minutach siedzieliśmy już w 401 w stronę miasta.
Zwiedzanie Eindhoven w jeden dzień
Nie mieliśmy specjalnych planów na zwiedzanie miasta. Początkowo zakładałem nawet potraktowanie go tylko jako miejsca przesiadkowego, żeby pojechać do Antwerpii (1,5 godziny drogi Flixbusem), ale jednak: a) czasu nie było specjalnie dużo; b) w takiej wersji ten wyjazd przestawałby być niskobudżetowy. Tak więc - ruszyliśmy na spotkanie ze straszną nudą miasta bez historii :-D wiedzieliśmy tylko, że z ciekawszych rzeczy są tam dwa kościoły (w tym katedra), muzeum Philipsa i pomnik Michaela Jacksona.
Już z autobusu widzimy, że to miasto zasłużyło sobie na tytuł stolicy designu - wszystko jest równo jak od linijki, pełno zieleni (jeśli mówiłem, że którekolwiek polskie miasto jest naprawdę zielone, to to cofam - nawet Katowice ustępują w zieloności Eindhoven), jeszcze bardziej perfekcyjnie niż w Anglii. Poza tym - większość budynków jest nowa. A jak nie nowa - to odnowiona tak, że mimo tego, że stoją tu już 100 czy więcej lat - żaden nie jest zaniedbany.
Idziemy do centrum, które w sobotę o 11 przed południem wygląda na wymarłe. Tym lepiej - chociaż to miasto ma wielkość Radomia czy Częstochowy, ruch na ulicach jest prawie zerowy, jeśli ktoś przejeżdża, to na rowerze. Od razu natrafiamy na katedrę - wchodzimy: o ile w Polsce mam wrażenie, że wszystkie kościoły wyglądają tak samo, to tutaj ten ma zupełnie inny (przyjemniejszy) charakter, w środku też wygląda ładnie.
Kierujemy się dalej, w stronę Anne Frankplantsoen (dosłownie Park Anny Frank - nazwany tak na cześć żydowskiej 15-latki, więźniarki obozu w Bergen - Belsen). Park jest położony na skraju osiedla domków jednorodzinnych nad rzeką Dommel - sam w sobie jest bardzo przyjemnym miejscem bez tłumów ludzi.
Wracamy do centrum. Teraz naszym celem - z racji tego, że czasu mamy sporo - są zakupy w Primarku. Sklep jak sklep - ale w Polsce w dalszym ciągu go nie ma ;-) po ok. godzinie ruszamy dalej w drogę. W międzyczasie zrobiła się już 14 i na ulicę wyszło znacznie więcej ludzi - więc ewakuujemy się z centrum w kierunku wody - Google Maps pokazują dwa jeziorka całkiem niedaleko. Mamy tam jakieś pół godziny spaceru - więc idziemy!
Żeby dojść do jeziorek, musimy pokonać pewnego rodzaju rondo. Pewnego rodzaju - bo tam w środku ronda jest zielona przestrzeń - oczywiście z wszechobecnymi ścieżkami rowerowymi (i mury z graffiti - które jest tu chyba dość popularne). Oglądane z góry wygląda na zaniedbane - ale tylko z góry. Wszędzie oczywiście bardzo czysto - miła odmiana po tym, co bywa chociażby w Polsce :-D
Jeziorko pojawia się chwilę później. Po prostu siadamy nad nim i odpoczywamy - na drugim brzegu naprędce tworzy się drużyna siatkówki plażowej i po chwili gra się toczy (czemu towarzyszą bojowe okrzyki - słyszałem chyba nawet po polsku). Można byłoby siedzieć tu godzinami - ale mamy obowiązki. Kierujemy się z powrotem w stronę centrum - tym razem idziemy przez kampus uniwersytetu, w międzyczasie po raz kolejny przecinając rzekę. Pełno zieleni i nowoczesności - tak można byłoby najkrócej podsumować to miejsce.
W pewnym momencie gdzieś skręcamy. Źle poszliśmy - i lądujemy w dzielnicy zwanej Oud-Woensel. Skojarzyła mi się trochę z... londyńskim Covent Garden - sklepy, sklepy, sklepy i jeszcze więcej sklepów. Chociaż charakter tych dwóch miejsc jest zupełnie inny - to jednak dało się wyczuć jakiś wspólny mianownik. Chwilę później dzielnica (która składa się de facto z jednej głównej ulicy) się kończy - a my wychodzimy w okolice dworca.
Pozostały czas (mamy jeszcze blisko półtorej godziny) spędzamy blisko dworca - wychwytujemy co ciekawsze przykłady osławionego eindhoveńskiego designu - jak np. pomnik przewracających się kręgli [drugi po pomniku Michaela Jacksona symbol tego miasta :-D ] i patrzymy na rowery. Niby to nie Amsterdam, ale rowerów jest naprawdę pełno - z daleka okolice dworca (które robią za parking rowerowy) wyglądają dosłownie jak kupa blachy, poszczególnych rowerów nie da się od siebie odróżnić.
Przed 18 wsiadamy do autobusu i po 15 minutach meldujemy się już na lotnisku. Wylot (tym razem Ryanairem) mamy dopiero o 20.40 - więc nie ma sensu wchodzić już teraz za bramki. Przez kolejną godzinę uskuteczniamy relaks pod lotniskiem, oglądamy pamiątki w tamtejszych sklepach (w zasadzie nic ciekawego) i o 19.30 przechodzimy przez bramki (btw. to lotnisko jest moim pierwszym, na którym odloty nie są wyraźnie oznaczone: na samym końcu terminala jest tylko skromny napis "Gate" ze strzałką - jak dla mnie mało intuicyjne). Poza tym klimat zupełnie inny niż w Katowicach - tam panował dość spory chaos, tutaj wszystko jest poukładane i uporządkowane. Tablica odlotów w pewnym momencie się zmienia - z 20.40 robi się 21.40. No to mamy godzinę dłużej siedzenia na lotnisku :-D
Przy wylocie czekamy w kolejce do wyjścia dobre 30 minut - pomimo tego, że samolot nawet jeszcze nie przyleciał (sprawdziłem na radarze lotniczym - o 20.40 przekraczał granicę polsko-niemiecką w drodze z Krakowa), to ogonek już się ustawił. Spora część pasażerów to Polacy, słychać polski (momentami rozlega się na pół lotniska). Wylatujemy kilka minut przed 22 - ale jest pewien plus tej sytuacji: chwilę po starcie przebijamy się przez chmury - i mamy fajny zachód słońca. (gdybyśmy wylecieli o czasie - pewnie bym go nie zobaczył - bo parę minut później już spałem). W Krakowie jesteśmy przed północą - pętla domknięta! :-D
1,5 godziny snu, 13 kilometrów pieszo, cały dzień w Holandii, 2 loty, wydane 150 zł na bilety, pełno zieleni i niewiele zabytków. Eindhoven okazało się być fajnym celem (z wyjątkiem smaku tamtejszej kranówy - była obrzydliwa), idealnym na jednodniówkę - zwiedzanie lajtowym tempem bardzo pasuje do tego miasta! Chociaż następnym razem prawdopodobnie pojadę gdzieś z Eindhoven (a nie będę ograniczać się tylko do samego miasta), to na zapoznanie się z Holandią było idealne!
Jeziorko pojawia się chwilę później. Po prostu siadamy nad nim i odpoczywamy - na drugim brzegu naprędce tworzy się drużyna siatkówki plażowej i po chwili gra się toczy (czemu towarzyszą bojowe okrzyki - słyszałem chyba nawet po polsku). Można byłoby siedzieć tu godzinami - ale mamy obowiązki. Kierujemy się z powrotem w stronę centrum - tym razem idziemy przez kampus uniwersytetu, w międzyczasie po raz kolejny przecinając rzekę. Pełno zieleni i nowoczesności - tak można byłoby najkrócej podsumować to miejsce.
W pewnym momencie gdzieś skręcamy. Źle poszliśmy - i lądujemy w dzielnicy zwanej Oud-Woensel. Skojarzyła mi się trochę z... londyńskim Covent Garden - sklepy, sklepy, sklepy i jeszcze więcej sklepów. Chociaż charakter tych dwóch miejsc jest zupełnie inny - to jednak dało się wyczuć jakiś wspólny mianownik. Chwilę później dzielnica (która składa się de facto z jednej głównej ulicy) się kończy - a my wychodzimy w okolice dworca.
Pozostały czas (mamy jeszcze blisko półtorej godziny) spędzamy blisko dworca - wychwytujemy co ciekawsze przykłady osławionego eindhoveńskiego designu - jak np. pomnik przewracających się kręgli [drugi po pomniku Michaela Jacksona symbol tego miasta :-D ] i patrzymy na rowery. Niby to nie Amsterdam, ale rowerów jest naprawdę pełno - z daleka okolice dworca (które robią za parking rowerowy) wyglądają dosłownie jak kupa blachy, poszczególnych rowerów nie da się od siebie odróżnić.
Przed 18 wsiadamy do autobusu i po 15 minutach meldujemy się już na lotnisku. Wylot (tym razem Ryanairem) mamy dopiero o 20.40 - więc nie ma sensu wchodzić już teraz za bramki. Przez kolejną godzinę uskuteczniamy relaks pod lotniskiem, oglądamy pamiątki w tamtejszych sklepach (w zasadzie nic ciekawego) i o 19.30 przechodzimy przez bramki (btw. to lotnisko jest moim pierwszym, na którym odloty nie są wyraźnie oznaczone: na samym końcu terminala jest tylko skromny napis "Gate" ze strzałką - jak dla mnie mało intuicyjne). Poza tym klimat zupełnie inny niż w Katowicach - tam panował dość spory chaos, tutaj wszystko jest poukładane i uporządkowane. Tablica odlotów w pewnym momencie się zmienia - z 20.40 robi się 21.40. No to mamy godzinę dłużej siedzenia na lotnisku :-D
Przy wylocie czekamy w kolejce do wyjścia dobre 30 minut - pomimo tego, że samolot nawet jeszcze nie przyleciał (sprawdziłem na radarze lotniczym - o 20.40 przekraczał granicę polsko-niemiecką w drodze z Krakowa), to ogonek już się ustawił. Spora część pasażerów to Polacy, słychać polski (momentami rozlega się na pół lotniska). Wylatujemy kilka minut przed 22 - ale jest pewien plus tej sytuacji: chwilę po starcie przebijamy się przez chmury - i mamy fajny zachód słońca. (gdybyśmy wylecieli o czasie - pewnie bym go nie zobaczył - bo parę minut później już spałem). W Krakowie jesteśmy przed północą - pętla domknięta! :-D
1,5 godziny snu, 13 kilometrów pieszo, cały dzień w Holandii, 2 loty, wydane 150 zł na bilety, pełno zieleni i niewiele zabytków. Eindhoven okazało się być fajnym celem (z wyjątkiem smaku tamtejszej kranówy - była obrzydliwa), idealnym na jednodniówkę - zwiedzanie lajtowym tempem bardzo pasuje do tego miasta! Chociaż następnym razem prawdopodobnie pojadę gdzieś z Eindhoven (a nie będę ograniczać się tylko do samego miasta), to na zapoznanie się z Holandią było idealne!
Informacje praktyczne
- Autobusy z lotniska kursują co ok. 7-8 minut (naprzemiennie linia 400 i 401 - obie jadą na dworzec, różnica jest jedynie w trasie). Czas przejazdu obiema liniami jest porównywalny - ok. 15 - 20 minut. Jest wifi, można też naładować telefon (są gniazdka USB).
- Cena biletu (można kupić u kierowcy, w automacie, lub - jeśli płacimy gotówką - w kasie. Zarówno na lotnisku, jak i na dworcu kasy są w budynku. Poznamy je po charakterystycznym czerwonym napisie "Bravo") to 4,25 EUR w jedną stronę.
- Lotnisko w Eindhoven nie jest zbyt intuicyjnie ułożone - odloty nie są wyraźnie oznaczone, jest tylko niepozorna strzałka kierująca w stronę gate'ów.
- W praktyce jedynym ważniejszym zabytkiem jest katedra (widać ją z daleka) - nawet jeśli nie jesteście fanami kościołów, warto zajrzeć do środka (wstęp wolny).
- Eindhoven może być też miejscem przesiadkowym np. do Antwerpii (jeździ Flixbus), Hertogenbosch (pociąg) czy Amsterdamu (Flixbus i pociąg) - ale nie wypowiadam się bardziej szczegółowo, bo nie jechałem.
- Pomnik Michaela Jacksona jest na wylotówce z miasta (9 km) - więc warto zarezerwować sobie chwilę czasu na dotarcie tam. W przeciwieństwie do pomnika kręgli - który jest osiągalny w 5-10 minut spacerem z dworca.
- Miasto ma pełno tras rowerowych, jest bardzo zielone i przyjazne - nie odczuwa się tego, że liczy 200 tysięcy mieszkańców, ruch samochodowy w centrum jest znikomy.
Może zainteresować Cię też:
W Holandii byłem po raz pierwszy w 2019 roku. Wybierasz się tam? Przeczytaj moje teksty z tego kraju. A jeśli chcesz dowiadywać się o moich podróżach i o tym, co u mnie, na bieżąco - dołącz do grona fanów na FB! (fb.com/zamiedzaidalej). Będzie mi bardzo miło! :-D
Bardzo fajny citybreak. 150 zł w obie strony to jak za darmo!!! Aż szkoda nie skorzystać. Leciałam kiedyś do Eindhoven z Irlandii ale nigdy jednak tam nie zostałam. Ciągnęło mnie do znajomych w Dordecht oraz zwiedzić Rotterdam i Hagi. Jedno co muszę przyznać to dla kogoś kto pierwszy raz ląduje w Holandii to szokiem na pewno są te parkingi rowerowe!!!!! Ja nie mogłam się po prostu nadziwić, jak oni w tym wszystkim odnajdują swój rower (?)
OdpowiedzUsuńja też, początkowo pomyślałem, że to jest jakaś gigantyczna wypożyczalnia rowerów :-D mnie by było mega ciężko odróżnić!
UsuńDobrze wiedzieć, że Eindhoven jest interesujące, bo Charleroi pod Brukselą, to najbrzydsze miasto jakie widziałam w życiu...słyszałam, że Bouveu (nie wiem, czy dobrze napisałam), pod Paryżem też jest sympatyczne.
OdpowiedzUsuńCharleroi (tak jak i Beauvais - zawsze mam problem z wymową tej nazwy :-D ) jeszcze przede mną. Aż chyba się przelecę zobaczyć to najbrzydsze miasto :-D
UsuńKurcze, nie wiedziałem, że z Katowic można tak polecieć do Eindhoven :).
OdpowiedzUsuńLondyn kiedyś tak zrobiłem :D
ja brałem pod uwagę też Londyn, ale ostatecznie wygrała Holandia - dlatego, że w Londynie już byłem :-D (chociaż przydałoby się wrócić, bo nie mam dobrych zdjęć)
UsuńUwielbiam spontaniczne wypady i oczywiście małe miasteczka, choć pewnie Eindhoven nie jest takie małe. Sprzedałes mi miejsce na całego. Zastanawia sie tylko, co uważasz, że w Anglii jest perfekcyjne. Sorry to zdanie zwróciło moją uwagę.
OdpowiedzUsuńale klimat jest jak w małym miasteczku - przynajmniej wg mnie. A co do Anglii - wtedy (w 2015) to był mój pierwszy raz na Zachodzie, wszystko wydawało się inne. W sensie wszystko bardziej zadbane
UsuńRozumiem, mieszkam w Anglii 21 lat i ta perfekcyjność mi zazgrzytała haha, choć nie przeczę, że można znaleźć cudowne miejsca
UsuńRacja, po dwóch dekadach mieszkania inaczej się patrzy :-D
UsuńSzalona taka jednodniówka :D Wybierasz się jeszcze jak będzie okazja? Np do innego miasta :D
OdpowiedzUsuńw lecie do... Szczecina ;-) a potem dobre pytanie - być może Lwów / Berlin / Bratysława / Wiedeń. Albo jeszcze coś innego...? Zależy, co mi się trafi :-D
Usuń