Nie żebym miał coś do kurortów nad Adriatykiem, ale wolę jeździć po prowincji (niezależnie od tego, czy na północy, czy na południu) i ogólnie spędzać wakacje w innym niż wszyscy stylu. Taka już moja natura, że lubię chodzić własnymi ścieżkami. Oto jedenaście powodów, dla których lubię kraje bałtyckie, czyli Litwę, Łotwę i Estonię:
1. Naturalne piękno Pribałtyki
Będzie to taka oczywistość, że aż boli, ale... pierwsze, co się rzuca w oczy po przekroczeniu granicy Pribałtyki, to to, że tam jest bardzo dużo naturalnych krajobrazów. Nic, tylko odpoczywać nad jeziorami (i być pożywieniem dla komarów, bo tych tam pod dostatkiem ;) ).
2. Szutrowe drogi
Szutrami jeździliśmy głównie na Litwie i na Łotwie (tę drugą przejechaliśmy praktycznie całą takimi drogami). Tak naprawdę łotewskie drogi nie różnią się dużo od litewskich [no dobra... na Łotwie nie ma autostrad i drogi są troszeczkę gorsze], więc pisanie osobnego poradnika drogowego dla Litwy i Łotwy moim skromnym zdaniem jest raczej bez sensu. Tak czy inaczej, szutry na Pribałtyce są spoko :)
3. Zielony Tallinn
W Tallinie byłem 2 lata temu - generalnie widać, że jest bardzo zielonym miastem, jest w nim też bardzo dużo przestrzeni (której trochę mi brakuje w Krakowie...). Oprócz tej swojej zieloności, ma też ładną starówkę, która nie jest nie wiadomo jak zniszczona przez komercję [chociaż ta też się powoli wkrada...].
4. Woda, woda, dużo wody!
Największa odległość od morza na Pribałtyce to jakieś 400 km (tyle, co z Warszawy w Tatry). A nawet jeśli morze jest daleko... kraje bałtyckie mają pełno jezior! No dobra, może nie ma ich tak dużo, jak w Finlandii, ale tak czy tak dosyć sporo - można w nich wprost przebierać.
5. Dziwny język
O ile na Litwie i Łotwie jeszcze można się próbować domyślić, co znaczy dane słowo (chociaż też nie jest to najłatwiejsze), to w Estonii ni w ząb. Estoński jest podobny w zasadzie do niczego, dla mnie brzmi dość egzotycznie... łamigłówki, co znaczy dane słowo, są całkiem ciekawe ;) jednocześnie z niektórymi można się dogadać po angielsku/rosyjsku, co ułatwia sprawę.
6. Postsowieckość...
Normalnie się o tym nie pamięta, bo Litwa, Łotwa i Estonia nie kojarzą się z byłym sajuzem (między innymi dlatego, że należą do "Jewrosajuza"). Szczególnie na łotewskiej prowincji to widać (w stolicach też, ale trudniej to znaleźć) - tam jest dość sporo opuszczonych, sympatycznych miejsc.
7. ...a jednak umiejętne łączenie zachodu i wschodu
Fajne jest to, że kultury zachodu i wschodu są tam umiejętnie połączone. Jest pełno szutrów, są sympatyczne miejsca, ale jednocześnie nie jeździmy po nie wiadomo jak dziurawych drogach. Chociaż... jechałem kiedyś 160 km dziurawą drogą (przejechaliśmy ją w 8 godzin) i jest to całkiem ciekawe doświadczenie... tylko potem samochód może okazać się trochę zbyt niskopodłogowy na takie dziury... ;)
8. Nieduże rozmiary tych krajów
Generalnie na Pribałtyce nie ma olbrzymich odległości - prawie jak na Bałkanach! Sami w jeden dzień przejechaliśmy od Litwy do Estonii, nie spinając się specjalnie. I to jest super - można oglądać sporo ciekawych miejsc, nie jadąc za długo.
9. Sympatyczne przejścia graniczne
O ile normalnie nie lubię Schengen [aczkolwiek rozumiem, że ludzie dążą do ułatwień], bo nie ma już tego klimatu przy przekraczaniu granicy, to właśnie dzięki Schengen można przekraczać granicę w dowolnym miejscu. I w krajach bałtyckich to mi się podoba - tam jest pełno bocznych dróg, tam po prostu grzechem jest nie jechać chociaż raz bocznym przejściem granicznym.
10. Zimno jest ciepłe
Jestem zarówno zimno- jak i ciepłolubny. (to pierwsze w szczególności w północnym wydaniu) Zasadniczo w Polsce, jak w lecie jest 12 stopni, to odbieramy to jako "lodowato", nawet jak świeci słońce. A tam... przy 12 stopniach (sierpień) spokojnie kąpałem się w jeziorach i w ogóle nie było mi zimno; aha, dementuję wszelkie pogłoski o tym, że jestem morsem ;)
11. Brak komercji
W krajach bałtyckich z komercją i cepeliowym klimatem spotkałem się głównie w Wilnie, Trokach i trochę w Rydze/Tallinnie. Pisałem już o tym, że mało kto, przynajmniej z Polski, tam jeździ... bo po prostu chyba Pribałtyka jest uznawana za nieciekawy region (ja tam ją lubię, mimo że nie ma gór - ale za to są wzgórza i jeziora).
Estoński jest podobny nie do "niczego" tylko do fińskiego i mocno odległy do węgierskiego ;) To są języki ugro-fińskie, ewenement w Europie :)
OdpowiedzUsuńwiem, że ugrofińskie ;) jest podobny do fińskiego... ale fiński i/lub estoński w Polsce zna pewnie niewiele osób :D i też trudno mi jest znaleźć podobieństwa w węgierskim i estońskim/fińskim [poza tym, że wszystkie te języki są ugrofińskie]
UsuńPodobno Finowie rozumieją Węgrów jak Polak pijanego, bełkoczącego Rosjanina :P Nie wiem na ile to prawda, ale brzmi ciekawie ;) Realnie chyba podobieństw jest niewiele, bo węgierski to jakaś podgrupa ugryjska, a fińska to inna podgrupa.
Usuńa Polak ani Fina, ani Węgra nie zrozumie ;)
Usuń"bo nie ma już tego klimatu przy przekraczaniu granicy" - a ja lubię Szengen właśnie za to, że nie ma tego <> - zostaliśmy takim <> poczęstowani na granicy Gruzińsko-Armeńskiej (http://www.eryniawtrasie.eu/12753). I mogę powiedzieć, że ten < mi nie odpowiada
OdpowiedzUsuńwiadomo, każdy ma różne gusta. Przeczytałem ten Wasz opis - i faktycznie, trafiliście na sporą papierologię... nawet w Rosji jest prościej wszystko ogarnąć (tzn. kartki migracyjne, deklaracja celna, kontrola paszportowa i celna, 150RUB opłaty wjazdowej - tak było na estońsko-rosyjskiej granicy w Kuniczinej Gorze)
Usuń