Pisząc "grań Tatr Zachodnich" będę miał na myśli głównie Suche Czuby (grań między Kasprowym a Kopą) i kawałek Czerwonych Wierchów, bo to one były głównym celem mojej wycieczki - a nie cała grań Zachodnich [która swoją drogą ciągnie się jeszcze dobre 30 kilometrów dalej].
Kto mnie zna, wie, że po Zachodnich łażę niespecjalnie często. Nawet nie dlatego, że preferuję czy nie, po prostu wybieram głównie Wysokie - bo bardziej spektakularnie, bo łażenie po skałach jest z automatu ciekawsze od łagodnych zielonych pagórów. No... chyba że jesienią, wtedy Zachodnie dostają +100 punktów do atrakcyjności :D
W pewien listopadowy dzień, przy pełnej lampie (godzina 9 am), wysiadam z kolejki na
Kasprowym i od razu kieruję się w prawo, w stronę Kopy. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie iść na górującą nad otoczeniem, czarną i trochę groźną Świnicę, ale odpuszczam - miały być Zachodnie, a jak teraz nie pójdę, to grań Zachodnich będzie czekać do następnej jesieni ;-) zamiast tego zwracam się w drugą stronę, teraz przed oczami mam piramidę Goryczkowej Czuby, w dalszej perspektywie rude kopuły Czerwonych Wierchów (nareszcie zasługują na swoją nazwę) i słowackie, bliżej niezidentyfikowane szczyty (przyznam się szczerze, że nie do końca jestem w stanie je rozpoznać i podpisać, stąd nie będę się na to silić). Po prawej oczywiście Giewont - i jakieś niższe, skryte w chmurach pagórki.
|
oklepany kadr z okolic Kasprowego. Beskid i szlak na Świnicę kusi
|
|
czasem skorzystanie z kolejki daje wymierne korzyści |
|
zejście na nielegalną (słowacką) stronę mocy - ponieważ na Słowacji panuje zima i z uwagi na ochronę przyrody nie wolno chodzić po szlakach (ktokolwiek doszuka się w tym logiki i sensu, ma u mnie piwo)
|
|
Suche Czuby, Czerwone Wierchy i jakieś bliżej niezidentyfikowane szczyty w tle |
Czerwonym szlakiem przez Suche Czuby jeszcze nigdy nie przechodziłem. Jeden z gorszych błędów w mojej górskiej "karierze" - kompletne nieporozumienie! Jest, kuźwa, pięknie. Trzaskam zdjęcia co chwilę, szlak jest wygodny, nie ma tłoku, do zachodu słońca fura czasu - żyć, nie umierać. Co jakiś czas pokonuję niewielkie skałki, ale poza tym bez pośpiechu wędruję szeroką ścieżką i "zdobywam" kolejne szczyty. Z każdą chwilą kopuły Czerwonych Wierchów przybliżają się coraz bardziej. A kiedy się odwracam, widzę poszarpane Wysokie razem z przebytą przed chwilą granią.
|
trudności zero
|
|
piramidalna Goryczkowa Czuba wybija się z otoczenia |
|
czasami pojawi się skałka, ale jest dalej banalnie łatwo
|
|
szlak nie wiedzie bezpośrednio granią, tylko ją trawersuje
|
|
rzut oka do tyłu, na Tatry Wysokie (spokojnie, szlak NIE wiedzie skałkami na pierwszym planie :D )
|
|
te małe skałki wśród lasu to Nosal
|
|
kopuły Czerwonych Wierchów już blisko. Nie wyglądają na szczególnie męczące |
Trzy godziny później stoję na zatłoczonej Kopie Kondrackiej. Czas do zachodu zaczyna się gwałtownie kurczyć, a ja zdążyłem odwiedzić już wcześniej najniższy z Czerwonych Wierchów - więc tylko szybkie foty i idę dalej. Na Małołączniak, zachwalany w internetach jako łatwo osiągalne miejsce z zachwycającą panoramą. Kiedy człowiek stoi na Kopie i patrzy na to podejście - łatwo się zdemotywować i odpuścić (co zrobiłem przy poprzedniej wizycie -
relacja TU). Zmuszam się. Nie żałuję - widoki z Małołączniaka biją na głowę to, co było widać z najniższego z Czerwonych Wierchów. Głównie dlatego, że panorama jest szersza. Poza tym - szczyt, w przeciwieństwie do Kopy, jest bardzo rozległy, wręcz stworzony do plażingu ;-) robię setki zdjęć, urywa mi głowę, d*pę i nie wiem, co jeszcze! Brakuje mi słów, żeby to opisać (więc najlepiej będzie po prostu pokazać zdjęcia ;-) ):
|
ten widok nie zachęca
|
|
po zejściu z Kopy. Intensywność kolorów zdecydowanie mało listopadowa |
|
Giewont raz jeszcze, zapewne z ludzką kolejką (tj. ja nie zauważyłem, ale źle widzę :D )
|
|
na Małołączniaku. Krzesanica wygląda wyjątkowo lajtowo |
|
wspominałem już, że szczyt Małołączniaka jest rozmiarów boiska? ;-)
|
|
opad szczęki na Małołączniaku
|
Początkowy pomysł był taki, żeby schodzić przez Ciemniak do Kościeliskiej, ale brakuje mi już czasu - jest prawie 14, a listopadowe dni są krótkie. Wybieram zatem niebieskie znaki na Przysłop Miętusi (co też w sumie mnie cieszy, bo nie miałem okazji do tej pory iść tym szlakiem). Początek przywodzi na myśl ukraińskie Karpaty, po prawej miga wierzchołek Giewontu, oglądany z zupełnie innej perspektywy, niż normalnie - widać głównie szczyt wśród mocno jesiennych traw, a poniżej niego morza mgieł. Przede mną wyrastająca z chmur
Babia Góra, po lewej Zachodnie z przypakowanym Kominiarskim.
|
początek zejścia. To prostokątne po lewej to Kominiarski
|
|
Giewont raz jeszcze, z zupełnie innej perspektywy niż do tej pory
|
|
Babia Góra wydaje się z tej perspektywy malutka
|
W pewnym momencie szlak zakręca i zaczyna iść ostro w dół. O ile początek nie jest jeszcze taki zły, o tyle później jest już gorzej - miliardy małych kamyczków irytująco wyjeżdżają spod butów (co implikuje niezłą śliskość...). Wyczekuję łańcuchów. Wreszcie się pojawiają - pochyła skalna płyta zaopatrzona w łańcuch, trochę jak na
Giewoncie. I prawie tak samo śliska, jak na Giewoncie - przeszły tędy tysiące ludzi, skała jest wypolerowana jak podłoga w niejednym kościele ;-) później znowu trochę kamyczków, ale zaraz się kończą i zaczyna się las. Gdzieś tam po głowie obija się myślenie, że w lesie, to zawsze się trochę podgoni (a podgonienie byłoby wielce wskazane - do zachodu słońca jest tylko 40 minut), zwłaszcza na zejściu. A figę. Lód na szlaku. I to taki, co go nie widać - a niekoniecznie jest go jak obejść, bo bywa masakrycznie wąsko. A jak nie lód, to błoto. A jak nie błoto, to mokre liście. Na mordowaniu się z tym przejściem schodzi mi blisko godzina (nie brakuje upadków). Zdecydowanie lepiej iść bokiem /mokra trawa/, myślałby kto (!).
Więcej tam nie schodzę, a jesienią to już na pewno ;-)
|
zejście Kobylarzowym Żlebem. Jeszcze nie jest tak źle
|
|
miejsce z łańcuchami (raczej łatwe, ale trzeba uważać na a) śliskość skały b) schodzących ludzi, bo mogą zrzucać kamienie)
|
|
w żlebie jest masakrycznie krucho, łatwo o poślizg
|
|
Myślę "no, to teraz będzie już fajne, szybkie zejście". 30 sekund później leżę na ziemi, a lód jest ciężki do ominięcia. Ale przynajmniej jest dość malowniczo |
|
niebieski szlak z Małołączniaka to dość wąska ścieżka przez las
|
|
krwiste niebo na mrocznym Przysłopie Miętusim, godzina 16.30
|
Ścieżka wydaje się nie mieć końca, mapa uparcie pokazuje, że Przysłop Miętusi to wprawdzie gdzieś tam jest, ale ja mam jeszcze do niego dobry kawałek. Nagle las rzednie - a ja w zapadającym zmroku zjawiam się na przełęczy. Ostatnie zdjęcia baaardzo późnego zachodu słońca i zaczynam schodzenie na Gronik. Po chwili pojawia się nareszcie szutrowa droga (która prowadzi już bez niespodzianek do końca). Pojawia się i mgła - skądś wzięło się to wspomniane wyżej morze chmur ;-) przejście - nawet tak banalnego szlaku - we mgle i w ciemności - to dość odrealnione doświadczenie. Noc, cisza, przede mną tylko mgła i gdzieś poniżej mnie szum potoku. (o dziwo - mój mózg nie dorysowuje niedźwiedzi). No - a potem jeszcze bagatela 40 minut czekania w zamglonych, egipskich ciemnościach na autobus do Zakopca ;-)
Podsumowując: Suche Czuby i Czerwone Wierchy to zdecydowanie jeden z najpiękniejszych szlaków w Tatrach. Trudności żadne, a sama w sobie trasa jest pod względem widoków po prostu przepiękna i nie powinna nikogo wykończyć kondycyjnie (zwłaszcza, jak się podjedzie kolejką ;-) ) - absolutny efekt WOW! Nawet pomimo oblodzeń na zejściu. Zdecydowanie must see dla każdego, kto chodzi po Tatrach (i nie tylko) :-D
0 komentarze:
Prześlij komentarz