Za to podróżniczo było lepiej. Ostatnie 12 miesięcy było mega słabe, jeśli chodzi o góry - w Tatrach byłem całe 4 (!) razy, a zimowych wycieczek nie było w zasadzie wcale. Skupiłem się bardziej na pagórach, całej masy szczytów nie zdobywając - po części z lenistwa, po części z braku czasu (kiedy mogłem jechać, to zwykle lało / była lawinowa trójka / korki na zakopiance).
A jednak w mijającym roku pojawiłem się na szlakach Tatr, Beskidu Wyspowego, Gór Złotych, Gór Opawskich, Gór Orlickich i Gór Bystrzyckich, dokładając 4 szczyty do Korony Gór Polski. Ale pomimo łażenia głównie po pagórach... pobiłem swój rekord wysokości ;-) Gros Crey 2 594 m n.p.m. we francuskich Alpach Graickich. Szkoda tylko, że wyciągiem - ale oficjalnie mogę mówić, że byłem na dwuipółtysięczniku ;-)
Zima (styczeń - marzec; 22 dni)
2018 zamykałem z lekkim uczuciem niedosytu - nie dołożyłem żadnego kraju do listy państw odwiedzonych. Ale już 11 stycznia jechałem do francuskiego Valloire. Nie byłem wcześniej we Francji (ani w sumie w Alpach) - i bardzo je polubiłem. W ciągu 6 dni zjechałem prawie 300 kilometrów na nartach - teraz żałuję, że tak mało ;-)
Kilka dni później byłem w Szczyrku - i delikatnie rzecz ujmując, byłem zdegustowany ilością ludzi na wyciągu i jego zatłoczeniem. Po modernizacji mnie osobiście jeździło się tam dużo gorzej - jednak wolałem 40/50-letnie szarpiące orczyki ;-) teraz Szczyrk jest o wiele bardziej rodzinnym ośrodkiem dla początkujących, niż przed modernizacją. Dla bardziej zaawansowanych narciarzy - niestety średnio.
Luty to 3-dniówka na Słowacji - Kubińska hola i Rużomberok, które łapią się do listy moich ulubionych stoków. Świetne widoki, mróz i lampa - ciężko napisać coś więcej: zarąbiste 3 dni :-D a tydzień później kolejne jeżdżenie na nartach - znowu Słowacja.
Za to w marcu nie wyjechałem z Polski w ogóle. Zacząłem sezon rowerowy (od razu trzaskając 60 km wprost z przysłowiowej sofy), a dzień później - 4-dniówka na obozie naukowym w Bukowinie Tatrzańskiej. A ostatniego dnia marca pierwszy raz góry - softowość do potęgi, bo... Gubałówka. Ale krokusy były i to bez tłumów!
Kilka dni później byłem w Szczyrku - i delikatnie rzecz ujmując, byłem zdegustowany ilością ludzi na wyciągu i jego zatłoczeniem. Po modernizacji mnie osobiście jeździło się tam dużo gorzej - jednak wolałem 40/50-letnie szarpiące orczyki ;-) teraz Szczyrk jest o wiele bardziej rodzinnym ośrodkiem dla początkujących, niż przed modernizacją. Dla bardziej zaawansowanych narciarzy - niestety średnio.
Luty to 3-dniówka na Słowacji - Kubińska hola i Rużomberok, które łapią się do listy moich ulubionych stoków. Świetne widoki, mróz i lampa - ciężko napisać coś więcej: zarąbiste 3 dni :-D a tydzień później kolejne jeżdżenie na nartach - znowu Słowacja.
Za to w marcu nie wyjechałem z Polski w ogóle. Zacząłem sezon rowerowy (od razu trzaskając 60 km wprost z przysłowiowej sofy), a dzień później - 4-dniówka na obozie naukowym w Bukowinie Tatrzańskiej. A ostatniego dnia marca pierwszy raz góry - softowość do potęgi, bo... Gubałówka. Ale krokusy były i to bez tłumów!
Wiosna (kwiecień - czerwiec; 16 dni)
W kwietniu wyskoczyłem na chwilę nad morze. Finały Olimpiady Geograficznej (ostatniej w mojej "geograficznej karierze", zakończonej w kwietniu tego roku ;-) ) to kolejne cztery dni. I chyba najzimniejszy wyjazd ever, przebił nawet Mołdawię sprzed kilku lat. Były wykłady o umocnieniach nadbrzeżnych na klifie - w wietrze i w 3 stopniach (a miałem tylko softshell - brawo ja), czy wpisywanie na mapę do tabletu prawie 100 miejsc (wspomniałem, że dalej w 3 stopniach i bez rękawiczek?).
Ale przynajmniej wróciłem do Świnoujścia, wylazłem na Gosań (całe 93 m n.p.m. :-D ) i zrobiłem foty zachodu słońca w Kołobrzegu. Od czasu tego wyjazdu nie uznaję polskiego morza w sezonie!
Maj to Łopień - górka, z której zrobiłem najlepsze zdjęcie 2018 roku. W międzyczasie było jeszcze Podkarpacie i... Holandia! 11 godzin w Eindhoven ;-) w którym specjalnie nic nie ma (no dobra, jest - można połazić wśród zieleni w centrum miasta, nie tak jak w PL + jest tam kościół, który od środka wygląda fajnie). [a ja kościołów zazwyczaj nie lubię - przynajmniej w PL dla mnie wszystkie wyglądają tak samo ;-) ] No i po raz pierwszy leciałem WizzAirem.
Kilka tygodni później znów jazda na północ. Tuchola z przyległościami - tak, zgadliście. Kolejna olimpiada - tym razem Wiedzy Ekologicznej. Laureatem nie zostałem (a tylko finalistą), ale i tak było super! Zwłaszcza jeśli chodzi o wycieczkę: przełom Brdy, dość ponury krajobraz - Bory Tucholskie spustoszone przez nawałnicę w kilka godzin (2 lata temu rósł tam jeszcze po prostu las - a teraz zostały tylko połamane jak zapałki drzewa) - a na koniec akwedukt w Fojutowie (na który zwróciłem uwagę dobre 10 lat temu w czasie przeglądania atlasu ;-) okazało się, że samo miejsce niczym szczególnym się nie wyróżnia - tzn. wyróżnia się, ale w ogóle tego nie widać, nie jest to nic spektakularnego)
A potem Rumunia, konkretniej Transylwania. Dziewiąty raz. Tym razem wycieczka szkolna (tradycyjnie już w świetnym towarzystwie!). Cluj-Napoca, Rimetea, Sighisoara i parę innych miejsc. I highlight tego wyjazdu - wyjście na Piatra Secuiului o 5 rano, kiedy byliśmy jedynymi osobami na szlaku :-D który był chyba najbardziej stromym szlakiem, na jakim byłem. (ale mimo wszystko, podejście na Kopę Kondracką jest chyba jednak gorsze ;-) )
Lato (lipiec - wrzesień; 28 dni)
Tutaj było zupełne mydło i powidło! Były wycieczki zarówno bliskie, jak i trochę dalsze ;-) zaczęło się niepozornie, bo od rowerowania po Puszczy Niepołomickiej - 60 km. (zresztą do Puszczy wracałem jeszcze kilka razy tego lata - pobijając nawet swój rekord przejechanych kilometrów na rowerze: 76 km).
Chwilę później Berlin i Szczecin. Rzecz jasna z użyciem pewnych irlandzkich linii i biletów za 39 zł. Nigdy wcześniej tam nie byłem - oba miasta zrobiły na mnie świetne wrażenie od początku do końca. Jeżdżenie w tę i z powrotem berlińskim metrem, pieczątki do starego paszportu na Checkpoint Charlie, stare lotnisko Tegel w klimatach zdecydowanie nie współczesnych ;-) i poniemieckie budynki z czerwonej cegły w promieniach wieczornego słońca. Trzasnąłem 25 km na nogach. A na sam koniec - najmniejsze lotnisko, na którym byłem i lot do Krakowa tym samym samolotem, którym leciałem do stolicy Niemiec ;-) w międzyczasie zaliczyłem też Staników Żleb i Przysłop Miętusi w Tatrach.
5 dni potem, dokładnie w niedzielę 14 lipca 2019, przyszedł moment, na który czekałem od 7 lat. Wróciłem do Azji! Konkretniej - pojechałem do Chin (znowu wyjazd ze szkoły). Orient pełną gębą, zaduch, tłok, smog (jeśli ktoś myśli, że w Krakowie jest smog, to zapraszam do Pekinu), siatka z Biedronki na Wielkim Murze Chińskim, ogrom wszystkiego. Wylatując ze stołecznego lotniska (dla odmiany największe, na którym byłem), miałem już trochę dość tego gwaru ogromnego miasta - ale minęło parę miesięcy, a ja znowu chcę do Azji - zwłaszcza, że zdobyty na tym wyjeździe plakat z Mount Everestem mi o tym przypomina ;-)
A później Wrocław i Sudety. Dołożyłem 3 sudeckie góry do swojej KGP - Kowadło, Orlicę i Jagodną. I wszystkie z nich to szczyty dla wyjątkowych koneserów - w sensie, nie są widokowe żadną miarą, ani nawet też nie są szczególnie wysokie. (na tej ostatniej jest wieża, ale jak byłem - to były dopiero fundamenty)
Kolejny miesiąc przyniósł dwa wyjścia w góry. Dolina Pięciu Stawów (wreszcie!), z której uciekałem w burzy przez wykroty Doliny Roztoki, i... Sudety po raz kolejny, dzień przed moimi 17. urodzinami - tym razem Góry Opawskie i ich najwyższy szczyt Biskupia Kopa. Górka niska (891 m n.p.m.), ale całkiem fajna - przynajmniej jeśli idzie się czeskimi zadupiami po badylach, a szlak raz pojawia się, raz znika. Wprawdzie z planowanych 3 godzin zrobiło się 5, ale było bez tłumów - na podejściu pierwszych ludzi spotkałem po 3h :-D
Na zakończenie wakacji skoczyłem jeszcze do Wiednia - chyba najmniej fajna europejska stolica, w jakiej byłem. Nie, żeby było jakoś brzydko - ale austriacka stolica po prostu nie powaliła mnie na kolana. Było ok, ale to zdecydowanie nie jest miasto, które będę wspominać z łezką w oku ;-) Na koniec jeszcze sprint przez wiedeńskie lotnisko (bardziej nielogicznie ułożonego lotniska nie widziałem) i lot do Krakowa.
Wrzesień to 15. Spotkania z Filmem Górskim w Zakopcu (3 dni - tym razem z BloGÓRsferą! Jak zwykle było świetnie, chociaż wypad czysto ceperski, nawet na głupi Nosal nie chciało mi się wyjść) oraz - po raz kolejny - Puszcza Niepołomicka.
Jesień (październik - grudzień; 5 dni)
Tegoroczna jesień - jeśli chodzi o podróżowanie - była bardzo słaba. Zamiast łazić po Tatrach/Beskidach, siedziałem nad maturami z chemii/matmy. W październiku byłem tylko na Giewoncie. Nie było w ogóle ani ludzi, ani śniegu, ani jednej chmury na niebie (połączenie ciężkie do zrealizowania na tej górce). Zdecydowanie najlepsza wycieczka w góry w tym roku! Zwłaszcza, że przynajmniej zrobiłem na niej jakieś przyzwoite zdjęcia ;-)
Później było jeszcze Oslo. Właściwie to Sandefjord - jednodniówka w Norwegii (i pierwszy raz na północy Europy, nie licząc lotniska w Helsinkach). Lało, było zimno, brzydko i ponuro, w wielu miejscach byłem jedynym gościem. Pomimo deszczu i zimna - fajna wycieczka!
Listopad to tradycyjny wyjazd na groby rodzinne - po raz pierwszy byłem wtedy (na przesiadce) w Rzeszowie. A grudzień - początek sezonu na narciarskiego na słowackich Rohaczach! Nigdy wcześniej tam nie byłem, nie nastawiałem się na nic spektakularnego. Efekt był taki, że jeździłem bez przerwy od 10 do 15.30 ;-) pomimo, że nie było żadnych widoków - moim zdaniem to całkiem fajna górka. (btw. mam nadzieję, że w 2020 się zmobilizuję i pójdę wreszcie na Rohacze)
2019 w liczbach
- odwiedziłem 12 krajów (z czego 5 było nowych),
- 11 razy leciałem samolotem,
- dodałem 4 góry do KGP,
- nie spałem ani razu pod namiotem ;-),
- zostałem laureatem/finalistą 3 olimpiad,
- pokonałem ok. 30 000 km,
- byłem na 2594 m n.p.m., ale najwyższym zdobytym szczytem był Giewont (1894 m n.p.m.)
- do mojego paszportu przybyły 4 nowe pieczątki i 1 wiza (do Chin),
- spędziłem 72 dni w podróży,
- byłem na 9 lotniskach,
- leciałem 5 liniami lotniczymi,
- po raz pierwszy od 2012 (!) nie odwiedziłem byłego ZSRR ;-)
Plany na 2020
2020 będzie niesamowity - już chociażby przez samo to, że to rok, w którym kończę 18 lat i mam najdłuższe wakacje w życiu :-D póki co w planach jest Ukraina i Francja - na początek roku. A później? Szykuje się coś większego - na razie nie zdradzę, co! Powiem tylko, że jest pozaeuropejskie. (Plany górskie też się klarują.)
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU 2020!!! :-D
Fajny miałeś ten rok :)
OdpowiedzUsuńW Szczyrku byłem tylko raz na tych orczykach, ale że jeżdżę na desce to kilka razy się na nim wywaliłem i orczyk mnie sponiewierał :)
czasem tak jest, że się człowiek wywali ;-) ale te orczyki były dużo fajniejsze, niż to, co jest teraz!
UsuńNiech wycieczek i postów przybywa, szczęśliwego
OdpowiedzUsuńczytelniczka85
Dzięki! :-D
UsuńI tak super rok! Trzymam kciuki, żeby 2020 był jeszcze lepszy! Powodzenia z maturą i studiami, a przede wszystkim najdłuższymi wakacjami w życiu - wykorzystaj je jak najlepiej i zdobądź wszystkie wymarzone szczyty ;) No i oby w przyszłości były jeszcze dłuższe - z doświadczenia wiem, że to możliwe i polecam zrobienie sobie gap year w trakcie studiów / po studiach. Wyjazd na jakiś wolontariat albo kilku(nasto) miesięczna podróż to super sprawa!
OdpowiedzUsuńSzczęśliwego 2020 roku!
Dzięki! Wzajemnie - szczęśliwego 2020! A na najdłuższe wakacje w życiu wyczekuję i to dość niecierpliwie :D
UsuńTrzasnąłbyś jakiś wpis z Chin :)
OdpowiedzUsuńjest w kolejce, czeka na napisanie :-D
UsuńCoś się strasznie ostatnio opuszczasz w pisaniu, tyle zaległości :P
Usuńsiedzę nad próbnymi maturami, może dlatego ;-)
Usuń